Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Odkładając słuchawkę, pomyślał ze smętnym rozbawieniem, że właśnie zarobił więcej, niż zarobi przez następną dobę wyczerpującego dyżuru.

* * *

Kiernacki nie zaglądał do środka, zdziwił się więc, kiedy zamiast staruszek – bo któż inny odwiedza kościół w niedzielne popołudnie – przed front średniowiecznej świątyni wysypał się ruchliwy tłumek gości weselnych.

Kościół stał niemal tuż obok ratusza, a Orneta, mimo nowoczesności, ze swym odziedziczonym bezpośrednio po Krzyżakach układem architektonicznym, wciąż wyglądała jak dekoracja do filmu o pionierach Ziem Odzyskanych. Kiernacki nie umiał ubrać tego w słowa, ale dał się oczarować nastrojowi chwili. Do tego stopnia, że przypomniał sobie o Izie, dopiero gdy pociągnęła go za rękaw.

– Strasznie cię przepraszam – powiedziała ze skruchą. – Ale chciałam doczekać do końca. Głupio tak wychodzić w połowie ślubu. Mam nadzieję, że nie zanudziłeś się na śmierć.

– Za ładnie tu. Spacerowałem trochę. Fajne miasto. Aha, i znalazłem coś jakby hotel. A w wolnej chwili wstukałem informację o karabinie. Gdyby oddzwonili i pytali, skąd się wzięła, powiedz, że ode mnie. Może być?

Skinęła głową tak naturalnie, jakby prosił o drobną przysługę, a nie krycie przestępcy.

– Przejdziemy się? – zapytała cicho. – Mamy czas?

Trochę dla żartu, małpując tych wszystkich facetów w odświętnych garniturach, wysunął zgięte w łokciu ramię. Uśmiechnęła się pod nosem i zaskoczyła go, chwytając pod rękę i ustawiając się przy męskim boku ze swobodą kogoś, kto ma na sobie sukienkę i pantofelki, a nie mundur plus adidasy.

Ruszyli wolnym, spacerowym krokiem ku podcieniom okalających rynek kamienic. Ludzie zatrzymywali się, wymieniali uwagi, spoglądając w stronę kościoła i weselników. Słońce sięgało już tylko górnych kondygnacji, ale nadal było ciepło i połowa młodych dziewczyn, podobnie jak Iza, połyskiwała bielą odkrytych kolan.

– Nigdy cię nie ciągnęło? – Lekki ruch głowy do tyłu podpowiedział Kiernackiemu, o co pyta jego dama. – Miła dziewczyna w białej sukni… potem noc…

– Tak się jakoś życie ułożyło… Najpierw zielony garnizon, potem wiatr historii… Pamiętasz? Myślałem, że jesteś z prokuratury. Ciągle nie wiem, czy jakiś nadgorliwiec nie pośle mnie za kraty. Posada niepewna, mieszkanie wynajmuję… To marny fundament pod rodzinę, nie uważasz?

Przeszli w milczeniu kilkadziesiąt metrów.

– Naprawdę miałeś coś wspólnego ze śmiercią tego chłopaka?

– Zrobili z niego wielkiego opozycjonistę, prawie drugiego Popiełuszkę – mruknął. – Ale to był całkiem przeciętny chłopak. Dużo pyskował przeciw ZOMO, Jaruzelskiemu i w ogóle komunie, ale też chlał jak nikt w kompanii. Co o swoich panienkach opowiadał, wolę nie powtarzać, chociaż ci pewnie w koszarach trochę uszy stwardniały. Wykręcał się od pracy, tej sensownej też. Szedł falowo i zanim się zastrzelił, zdążył awansować na dziadka i zgnoić paru kotów. Więc żaden anioł. Nie wiadomo, co mu się przytrafiło na tej warcie. Może wypadek, a może któraś z tych dziewczyn potraktowała go tak, jak on o nich mówił. Ale nawet jeśli palnął sobie w łeb na znak protestu przeciw systemowi, to nie sądzę, bym akurat ja go do tego popchnął. Całe oskarżenie sprowadza się do tego, że po latach ktoś zeznał, że się biliśmy.

– Biłeś się z szeregowym?

– Może złapałem go za guzik. Ale szczeniak miał wujka w internacie i jakaś podziemna gazetka zrobiła z tego aferę. No i jak przyszła demokracja i namnożyło się etosowych bojowników, wujek zaczął rozdmuchiwać sprawę, żeby się utrzymać w pierwszej lidze. Siostrzeniec męczennik był cenniejszy od fotki z Lechem. Prokuratura do niczego nie doszła, ale z wojska wyleciałem. Żeby było śmiesznie: za opieprzenie żołnierza, który z bronią zszedł z posterunku i polazł na baby. I to w stanie wojennym.

– Nie uderzyłeś go?

– Daj spokój… Dużo widziałaś oficerów, piorących po gębie szeregowych? Wiem, co powiesz: inne czasy, inne wojsko. Ale to się akurat nie zmieniło. Jeśli już, to na gorsze. My nie byliśmy tacy zestresowani, a byle gówniarz nie miał odwagi śmiać się dowódcy w oczy.

Szła, zapatrzona w perspektywę wąskiej uliczki przed sobą.

– Mówiłeś coś o hotelu… To znaczy, że zostajemy tu na noc?

– Nie wiem. Póki Niżycki nie zacznie śpiewać, wolałbym nie wystawiać się na odstrzał. Ale decyzja należy do ciebie. Wiem, co znaczy zwolnienie ze służby, i nie mam zamiaru cię narażać. Wdowa z trójką dzieci – uśmiechnął się blado. – Pewnie nie bardzo byś miała do czego wracać.

– Fakt.

– Nic o sobie nie mówisz…

– A jesteś zainteresowany? – Kiernacki natychmiast kiwnął głową.

– Mama wyszła za mąż za kompletnego gnojka. Chlał i lał wszystko, co chodziło po domu. Na koniec próbował mi wmówić, że w rodzinie obowiązuje zasada „lody za lody”.

– Chcesz powiedzieć…? – Nie dokończył. Stała naprzeciwko, nie odwracając wzroku. – Jezu…

– Podbił mi oko, a ja załatwiłam mu trzy palce. Doniczką. Nie gap się tak. Karate swoją drogą, ale jak przyjdzie co do czego… Ćwiczyłam już wtedy i dlatego byłam taka odważna, ale z niego był kawał chłopa, a ja gówniara. Walnęłam go tym, co było pod ręką, i zwiałam.

Przeszli kawałek w milczeniu.

– Właściwie… nie żeby mi to przeszkadzało, nie zrozum mnie źle…

– Po co mówię ci takie rzeczy? Może dlatego, że ksiądz był zajęty i nie zdążyłam się wyspowiadać. A może dlatego, że chciałeś się czegoś o mnie dowiedzieć.

– Strasznie jesteś szczegółowa. Ale tak w ogóle… dzięki.

– Żeby wszystko było jasne. – Mówiła teraz wolniej, dobitniej. – To i był szczegół, i nie był. Wtedy świat mi się do reszty zawalił, wyprowadziłam się do babki, no i życie mi się całkiem inaczej ułożyło, więc od tej strony patrząc… Ale sam pomysł, żeby tak… To… no, chodzi o to, że nie chciałam z nim. Bo tak w ogóle… Przepraszam, może się kompletnie wygłupiam, ale taki z ciebie czerwony beton, że sama już nie wiem, co możesz sobie myśleć. To, że chodzę do kościoła i rzucam na tacę…

– Iza…

– Tak?

– Chyba zrozumiałem. I nie czerwień się tak. My, czerwone betony, naprawdę bywamy wyrozumiali. Chociaż nadal nie wiem, dlaczego mi o tym mówisz.

– Mam ci podpowiedzieć? Proszę. Słowo „randka” z czym ci się kojarzy?

– Chyba nie mówisz poważnie. – Nie skomentowała, ograniczając się do przeciągłego, trochę smutnego spojrzenia. – Przecież… Słuchaj, mam prawie czterdzieści pięć lat. Mógłbym być twoim…

– Gdybyś się puszczał w ogólniaku. Jesteś starszy o 55 procent. Wybacz porównanie, o matematykę chodzi, nie osoby… On był wtedy o dwieście. Trzydzieści lat różnicy. Między nami jest szesnaście. Wiem, że to sporo. Ale przecież nie mówię, żeby iść oglądać welony.

– Chyba śnię – uśmiechnął się bezradnie. – Czekaj… Skąd wzięłaś te 55 procent?

– W przybliżeniu – uściśliła. – Twój wiek przez mój. Matematyk ze mnie taki sobie, ale dzielenie jeszcze pamiętam.

– W pamięci takie rachunki? Dobra jesteś.

– To nie teraz. Nocą, w tej ziemiance… – Zatrzymała się nagle i ujęła go za łokieć. – Dobra, skończmy to. Popatrz mi w oczy i powiedz uczciwie, że ani razu nie chodziło ci to po głowie i że ani trochę nie chcesz. Tylko weź pod uwagę, że studiowałam psychologię i…

Nie wiedział, czy mruży oczy gniewnie, czy w instynktownym odruchu obronnym.

– Uczciwie? Dobrze, niech będzie uczciwie… No więc od początku, jak tylko weszłaś na salę. I nie trochę, tylko… – przez chwilę szukał właściwych słów – …piłką pod sufit. Jeśli wiesz, o czym mówię.

Wolno, jakby z namaszczeniem, wsunęła rękę pod jego łokieć i przywarła do boku. Uśmiechała się.

– Tak – pociągnęła go lekko za sobą. – Wiem, o czym mówisz.

* * *

Znalezienie właściwego miejsca nie sprawiło Kurzyńskiemu kłopotu. Wiatr do spółki z płonącą rafinerią zmieniły okolicę w rodzaj poziomego komina, ale ostatecznie byli plutonem zwiadu, a nie jakąś zakichaną piechotą, która potrafi zabłądzić, maszerując na stołówkę.

Inna sprawa, że trudno przegapić dwa zaparkowane w polu śmigłowce. Nie czekając na jakąś drogę, mogącą doprowadzić go legalnie na tyły gospodarstwa, porucznik kazał kierowcy jechać na przełaj, przez łąkę i zaorane pole, pokryte zieloną szczeciną. Za mądre to nie było, ale wiele wskazywało, że nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Wóz dowódcy miał już przyzwoity, ruchomy przyrząd obserwacyjny, więc nim skręcili, Kurzyński zdążył zlustrować okolicę i wyłowić kluczowe informacje.

Po pierwsze, cała szosa do Lipna zastawiona była samochodami, z których połowę stanowiły policyjne. Po drugie, bliższy Płocka koniec kolumny tarasowały aż dwa płonące wozy – ciężarówka i radiowóz – a na przeciwległym, stąd niewidocznym, też dymu było więcej, niż przewidywała lokalna norma. Po trzecie, oba śmigłowce stały po prawej stronie szosy, możliwie blisko opłotków, i po tej samej, północno-wschodniej stronie kolejnych gospodarstw gromadziły się grupki policjantów i cywilów. A z lewej, oddzielony klinem pola, ciągnął się las.

Samochód pancerny ściął jeszcze jakiś słupek i kierowca zahamował z fantazją pod końcem łopaty łaciatego Mi-24. Porucznik siedział już wtedy na obramowaniu półkolistego włazu, świadomie ignorując boczne drzwiczki, których BRDM dorobił się w ramach modernizacji.

Zza śmigłowców nie wyszedł żaden generał, potrafiący docenić kawaleryjską fantazję i zapamiętać młodego oficera. Szkoda. Kurzyński zeskoczył miękko, trochę niedbale zasalutował inspektorowi policji i jakiemuś lotnikowi.

– Podporucznik Kurzyński, pierwszy pluton kompanii rozpoznawczej Pierwszej Pancernej.

– Czyli pierwszorzędny towar – uśmiechnął się lotnik, trącając palcem furażerkę. – Major Walczak z grupy naprowadzania lotnictwa. To jest nadinspektor Janiak, komendant wojewódzki. Fajnie, że tak szybko… A gdzie trzeci wóz?

– Zdechł. – Policjanta, jak na rasowego żołnierza przystało, Kurzyński trochę lekceważył, a major wyglądał na równego faceta, więc koszarowa etykieta z miejsca powędrowała na bok. – To warszawska jednostka, wie pan. Najniższy w kraju procent wcieleń. Jak ktoś z pełnym podstawowym do nas trafia, to się cieszymy. Kierowca rozwalił skrzynię biegów, no i jest nas tylko parka.

– I więcej nie będzie? – zapytał Janiak.

– Chyba zero szans. Nas ściągnęli spod rurociągu, bo wspieraliśmy żandarmów. A… czego potrzeba?

Major położył mapnik na skośnym pancerzu BRDM-a i fachowo omówił sytuację.

– To za stodołą to szosa do Lipna. Jechał nią porządny obywatel, który na widok podejrzanego motocyklisty natychmiast chwycił za komórkę. Zaraz potem, przypadkowo, z naprzeciwka nadjechał radiowóz. Policjanci zdążyli ostrzelać sunącego polem Drzymalskiego, i to tak skutecznie, że pocisk z kałasznikowa zapalił jego motor. W zamian Drzymalski położył jednego trupem i puścił z dymem ich samochód. Potem, nie pokazując się w celowniku, odczołgał się do lasu. To daleko, w tym miejscu ze czterysta metrów, więc gdy pierwsze policyjne wozy nadciągnęły od strony Płocka, był jeszcze gdzieś na polu. Pewnie dlatego zamiast wiać czym prędzej, podjął walkę, która okazała się mało wyrównana. Od strony lasu rozszczekał się karabin i szybko unieruchomił kilka samochodów, blokując odwrót pozostałym. Poległo jeszcze czterech policjantów, w tym aż dwaj strzelcy wyborowi. Bliżej Płocka, a konkretnie we wsi Maszewo, drzewa podchodzą aż pod zabudowania i posiłki mają tamtędy wejść do lasu, ale to daleko, a Drzymalski nadal jest tutaj. Z tyłu ma Wisłę, od strony ujścia Skrwy policja zamknęła już drogi, a wkrótce zablokuje wszystko – ciągnął major. – Jest osaczony i to ta dobra wiadomość. A zła jest taka, że zbliża się wieczór, a las ma prawie siedem kilometrów długości i do trzech szerokości. Jak przestaniemy tutaj dociskać, to drań odskoczy i cały ten obszar trzeba będzie jednakowo ostrożnie czesać. Czyli trzeba go dusić, każda minuta to parę hektarów mniej do przeszukiwania i szansa, że zdążymy przed zmrokiem. Próbowaliśmy użyć tego – wskazał wojskowy śmigłowiec – ale ten cholerny dym… Chmura idzie klinem i z góry nic nie widać. Ale nawet nie w tym problem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x