Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Choć błagał los, a chwilami i Boga, w którego nie wierzył, by to Iza wyszła ze strzelaniny obronną ręką.

Wieki minęły, nim zaświtała mu myśl, że nie każda wymiana ognia musi się skończyć śmiercią.

Zerwał się na nogi, porażony wizją rannej, wykrwawiającej się w jakichś zaroślach dziewczyny. Zdążył przejść tylko kilka kroków. Z rozpędu przebył skarpę, oddzielającą nieckę od łąki, wpakował się na jakieś drzewo – i znieruchomiał.

Niemal dokładnie z naprzeciwka, brodząc po kolana w wysokiej trawie, nadchodziła Iza.

Zatrzymała się na jego widok. Jej mundur był mokry i brudny, twarz upstrzona błotnymi piegami, a plecy obciążone parą karabinów, które dźwigała w charakterze dodatków do niesionego w dłoni SWD – ale od razu wyczuł, że ociężałości jej ruchów nie da się przypisać zmęczeniu czy kontuzjom.

Trochę wbrew sobie odepchnął się od pnia młodej olchy i chwiejnym krokiem ruszył w stronę dziewczyny. Nie wyszła mu naprzeciw. Może dlatego zatrzymał się w bezpiecznej odległości metra.

Jej usta po raz kolejny poruszyły się bez efektu.

– Nic ci…?

– Dobrze się…?

Pytania zlały się w jedno. Równie zgodnie umilkli. Wyszło zabawnie, ale żadne się nie uśmiechnęło. Coś jednak się zmieniło. Zagubiona, bezradna dziewczynka z oczami pełnymi lęku i smutku przeistoczyła się w dojrzałą kobietę. Równie smutną i przestraszoną, lecz nie zamierzającą kapitulować bez walki.

– Nie zabiłam go – rzuciła trochę zbyt pospiesznie.

– Spudłowałaś? – zapytał z niedowierzaniem. – Wydawało mi się, że było więcej strzałów…

Uśmiechnęła się blado, unosząc na chwilę karabin.

– Calutki magazynek. Miałeś rację: co półautomat, to półautomat. Gdybym poszła z moim, pewnie bym już… Wychodzi na to, że znów ci zawdzięczam życie.

– Strzelaliście do siebie? – Zerknął niepewnie na kolby i lufy, wychylające się zza jej ramion i bioder. – Miał to wszystko, a ty zdążyłaś opróżnić magazynek? I żyjesz? – Znalazł odpowiedź, nim otworzyła usta. – Był ranny, tak? Mocno? Gdzie go…?

– Nie zabiłam go! – zrobiła krok w jego stronę. Palce obu już dłoni pobielały od zgniatania łoża karabinu. – W ogóle do niego nie strzelałam! Nie jestem… Ja… – jej głos załamał się, przycichł niemal do granic szeptu. – Jestem żołnierzem.

Kiernacki stał bez ruchu, gapiąc się na nią i próbując zrozumieć, w czym rzecz.

– Jak to: nie strzelałaś? A ten cały magazynek…?

– Rozwaliłam jakiegoś faceta z UOP-u. Chyba że miał fałszywą… Miałam Drzymalskiego na muszce, a wtedy oni zaczęli strzelać i… Rany boskie – westchnęła nagle, znów wpadając w zupełnie inny, zrezygnowany ton – co ja ci chcę wcisnąć? Nawet jeśli mnie za to nie wsadzą, to z wojska na pewno pogonią.

– Zastrzeliłaś kogoś z UOP-u? – Kiernacki musiał walczyć z opadającą szczęką. – Jaja sobie robisz?

Wzruszyła ramionami.

– Musieli nas śledzić. To światło w nocy, błysk w noktowizorze…

– Oni? To ilu ich było? Nie jeden?

– Dwóch – odetchnęła głęboko, a twarz odrobinę jej się rozpogodziła. – No dobrze, może mnie nie wsadzą. Bo najpierw ten mój kropnął kolegę, a dopiero potem… Jakoś się wytłumaczę. Skąd niby miałam wiedzieć, że to nie jacyś…? Powinni mi uwierzyć. Co prawda nie mam świadków, ale ślady…

– Pieprzyć ich – mruknął Kiernacki. – Zeznam, co trzeba. Powiedz lepiej, co z Drzymalskim. Gdzie jest?

– Nie wiem – posłała mu zdziwione spojrzenie. – Chyba już na tamtym brzegu… Jak to: zeznasz? Niby co? Że dałam ci po łbie? – Położyła nagle karabin na ziemi, zrobiła jeszcze jeden krok i stanęła tuż przed Kiernackim. – Jak się czujesz? Bardzo boli?

Chciała unieść dłonie, dotknąć – może karku, a może nawet policzków, twarzy. Nie odważyła się.

– Nie bardzo – mruknął. – A zeznania uzgodnimy. Olać prawdę. Drzymalscy mówili prawdę i mamy kilkaset trupów. Pójdziemy tam, zrobimy wizję lokalną i skręcimy taki słodki kit, że się prokurator od tej poprawności porzyga. – Zamilkł na chwilę. – Co niby chcesz mi wcisnąć? Nie bardzo zrozumiałem. – Nie odpowiadała, przyglądając mu się coraz szerszymi oczyma w coraz bielszej twarzy. – Iza? Nic ci nie jest?

– Nnnic… – wymamrotała. – Tylko się trochę… – urwała, przełknęła z wysiłkiem ślinę i z wyrazem desperacji, omal nie zamykając oczu, dokończyła: – …zakochałam.

– Co? – zamrugał powiekami.

– Nic. Chciałam tylko… Ożeń się ze mną, co?

Kiernacki potrzebował paru długich sekund, by przezwyciężyć paraliż systemu oddechowego.

– Mam się z tobą…? – Nie odważył się wymówić tego słowa. – Ty to mówisz… poważnie?

– Wiem, wiem: mógłbyś być moim ojcem, mam niewłaściwe poglądy i dobre zadatki na bezrobotną. O wyglądzie nie wspominając.

– I lejesz mnie – dopowiedział oszołomiony, ale się uśmiechając. – Niby jak mam kiwnąć na „tak”? Zawsze walisz w kark facetów, którym się oświadczasz?

– Powiedziałeś, że my… że nic z tego nie będzie. Więc pomyślałam, że jak mam być nieszczęśliwa, to przynajmniej w GROM-ie, z medalem za Drzymalskiego… No dobrze: byłam na ciebie wściekła. Ale nie myśl, że łatwo mi to przyszło – uśmiechnęła się blado. – Nie lubię cię bić. Straszne marnotrawstwo. Dzisiaj nie robią już takich facetów.

Kiernacki zdał sobie sprawę, że stoją dużo bliżej. Ktoś musiał do kogoś podejść. Czort wie kiedy. W każdym razie czuł teraz wyraźnie jej zapach: egzotyczną mieszankę perfum, munduru, potu i wilgotnej ziemi. Niemal dotykał nosem jej ubłoconego czoła. Stali oddzieleni warstwą powietrza na tyle cienką, że musieli już trochę popracować nad unikaniem kontaktu fizycznego.

– Możesz mieć kogoś lepszego – powiedział, patrząc ponad jej ramieniem. Znajdował w sobie siły, by mówić takie rzeczy, lecz spoglądanie przy tym w najbardziej niebieskie z oczu wykraczało już poza jego możliwości. – To w ogóle cud, że taka dziewczyna uchowała się tyle lat. Bądź rozsądna. To, że nie jesteś w typie Dopierały, nie znaczy… Strzel tylko palcami, a ustawi się kolejka.

Nie musiał na nią patrzeć, by dostrzec uśmiech.

– Pod więzieniem, z paczkami dla idiotki, która zastrzeliła agenta UOP-u? I nadal mogę mieć Skarpetę na karku. Ty zresztą też. We dwoje mielibyśmy większe szanse przez to przejść.

– Możemy… Nie mówię, że nie jestem twoim… no… przyjacielem. Jasne, że w razie czego zawsze… Ale małżeństwo to trochę wygórowana cena za prywatną ochronę. Strasznie byś przepłaciła.

Sapnęła przez nos, chyba już trochę zniecierpliwiona.

– Nie potrzebuję goryla. Mam kumpli, którzy cię jednym palcem, ty durny wapniaku… I na twój posag też nie poluję. Rozsądna? Proszę bardzo, jestem rozsądna. Znalazłam pierwszą po ojcu osobę, którą kocham i z którą chcę być. Co w tym takiego głupiego?

– Po ojcu – powtórzył z goryczą, biorąc się na odwagę i zaglądając jej w oczy. – Jesteś psychologiem. Nie przyszło ci do głowy, że to właśnie jego we mnie…? – Urwał, patrząc z kompletnym brakiem zrozumienia, jak Iza cofa się, ciska na ziemię beret i pas, sięga do guzików bluzy. – Co robisz?

– Rozbieram się – rzuciła przez zęby. – A myślałeś, że co, tatusiu?

Była szybka: zanim ochłonął, bluza wylądowała obok pasa i sterty karabinów. Jeszcze sekunda – i na ziemię poleciał gruby podkoszulek. Błysnęło bielą skóry i czernią stanika. Przerzuciła ręce do tyłu, ku zapięciu. Dopiero wtedy ją złapał. Jeszcze symbolicznie, za łokcie. To jednak wystarczyło, by znieruchomiała.

– Ubierz się – powiedział cicho. – Już teraz zęby ci dzwonią.

– Nie bój się. Nie odgryzę ci… tatusiu. – Była jednym wielkim wyzwaniem, ale przynajmniej nie próbowała się wyszarpywać.

– Jeśli myślisz, że będę się tu z tobą kochał…

– Obejdzie się. – Jej obnażone, pokryte gęsią skórką ramiona zwisały teraz bezwładnie po bokach, jednak w gniewnej twarzy nie było niczego zbliżonego do rezygnacji. – Wystarczy, że zabierzesz ręce z rozporka. Zobaczymy, ile jest warte to twoje trucie o męsko-damskiej przyjaźni.

Kiedy opuściła ręce, jego dłonie automatycznie znalazły się pod pachami dziewczyny.

– Piłka w sufit? – uśmiechnął się, wpychając palce głębiej i pozwalając im sunąć ku łopatkom Izy. – To żaden dowód, żabo. Taka z ciebie mądra dziewczyna, a taki głuptas… – Patrzyła mu w oczy, naburmuszona i jeszcze niczego nierozumiejąca. – Każdy normalny mężczyzna by cię tu teraz, nawet gdyby zaczął padać śnieg… To nic nie znaczy. Tylko tyle, że jesteś śliczna. – Jego dłonie spłynęły po ciepłej skórze ku zaokrągleniu bioder, przyciągając zarazem dziewczynę. Blisko. Wystarczająco blisko, by odczuła, że jest bardziej niż normalnym mężczyzną. Kiernackiego trochę rozbawiło jej zaskoczenie. Podniósł dłoń i dotknął jej policzka. – Nie będzie seksu pod gołym niebem, na pobojowisku i przy paru stopniach Celsjusza.

– Nie? – zapytała niepewnie. W oczach rozpalał się już chyba ciepły, radosny blask. Ale tego Kiernacki nie był pewien.

– Nie chcę, żebyś dostała zapalenia płuc i umarła. – Zdjął kurtkę i okrył nią nagie ramiona Izy. – O przyjemnościach zapomnij. Mamy kupę roboty. Trzeba uzgodnić zeznania, załatwić Baśce jakieś bezpieczne miejsce, odebrać forsę w Warszawie i poszukać szybkiego urzędnika stanu cywilnego. – Trzymając kurtkę za poły, przyciągnął do siebie uwięzioną wewnątrz i poddającą się bez oporu dziewczynę. Powoli. Bardzo chciał posmakować jej ust, ale widok światła rozlewającego się po jej twarzy był co najmniej równie słodki. – Aha, a tak w ogóle to ja też cię…

Ich usta spotkały się i nie zdążył jej tego powiedzieć.

Przynajmniej tym razem.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x