Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Drugi?
– Manekin w masce, przywiązany do karabinu. Jak Drzymalski wrzucał zdobycz do drugiego wozu, to niby stał i pilnował. Potem też. Zanim żołnierze się zorientowali, upłynęło kilka minut.
– Sprytne.
– Ryzykanckie, chciałeś powiedzieć. Miał ambitne plany, a postawił wszystko na mocno zawodną konstrukcję. Chociaż wystarczyło obok manekina umieścić żywego pomocnika. Żołnierze widzą wymachującego bronią nerwusa i obok drugiego, spokojnego twardziela. Drzymalski z nerwusem wskakują do drugiego wozu, odjeżdżają. Twardziel zostaje. Żołnierze też. Tak to powinno wyglądać.
– No i widzisz – kiwnął głową. – Sama wykazałaś, że nie ma mowy o wspólniku.
– Albo że Drzymalskiemu brakuje takiego, który potrafi przeskakiwać z samochodu do samochodu – powiedziała spokojnie.
Milczeli jakiś czas, patrząc, jak pada deszcz.
– Nie dawało mi to spokoju – mruknęła. – Pamiętasz? Usłyszał twój głos i na chwilę go zatkało. A potem powiedział coś w rodzaju: „no nie, jeszcze i on”. Nie powtórzę dosłownie, ale to „jeszcze” zapamiętałam. Tylko do tej pory myślałam, że chodzi mu o cały świat, który się na niego uwziął. Wszyscy go szukają, a tu na dodatek… A potem spytał, czy dalej skaczesz.
– A ja go, ile na fali – wzruszył ramionami. – Takie tam żarty. Cytaty z przeszłości. Wyciągasz fałszywe…
– Nie kłam – przerwała mu miękko. – Mam niezłe ucho, za parę lat będę całkiem dobrym psychologiem. Jemu nie o to chodziło, a ty teraz łżesz. Bez przekonania, trzeba przyznać.
Kiernacki pooglądał czubki własnych butów, potem sprawdził, czy się nie rozpogodziło. Kiedy zwrócił twarz w stronę Izy, stać go już było na uśmiech.
– Nie chciałabyś pogadać w łóżku?
– Nie mówmy o głupstwach. Powiedz lepiej, czy dasz mi namiary na tego inwalidę, czy sama mam go poszukać.
Nie odpowiedział.
– Myślę, że obaj go znacie. – Mówiła wolno, z namysłem. – Służyliście razem i to pewnie wtedy miał ten wypadek. W naszym fachu łatwo o wypadki. Z drugiej strony, nie aż o takie, a on chyba jeździ na wózku. Więc nie będzie kłopotu z odszukaniem. Jeden telefon. Jeśli to się stało, kiedy służył, musi brać rentę.
– Iza…
– Czekaj, nie chcę, żebyś kłamał. Byłeś w porządku, więc i ja… Zabiorę cię. Jeśli chcesz, zabiorę cię do niego i może dalej. Tylko zacznij mi pomagać.
– Ja nie o tym…
– Ale ja o tym – przerwała mu. – Możemy urządzić wieczorek pożegnalny, jak ci nie przejdzie ochota, ale teraz mam coś do zrobienia. – Odbiła się barkami od ściany, stanęła tuż przed nim. – Kto to jest?
– A jeśli nie powiem? – zapytał cicho.
– To powiedz chociaż „żegnaj”.
Stała blisko, ale deszcz wypłukał z nieba całe światło. Nie widział jej oczu. Musiał wybierać w ciemno.
Wybrał po paru długich, najdłuższych w całej ich znajomości sekundach.
* * *
W pierwszej chwili myślał, że to któryś z bezdomnych. Deszcz przygnał ich na dworzec i Kiernacki już trzykrotnie musiał tłumaczyć się z braku papierosów.
Czwarty więzień nałogu miał ciężkie buciory i poruszał się nieco za wolno, jak ktoś, kto nie nauczył się jeszcze swobodnie prosić.
– Nie palę – mruknął Kiernacki. Buty przestały postukiwać, ale też nie zamierzały zawracać.
– To może chociaż pijesz?
Iza, bez pytania, usiadła obok niego.
– Myślałem, że się pożegnaliśmy – mruknął, wpatrując się w jej zachlapane i znoszone kamasze. Mundur był względnie nowy, ale butom zdrowo się dostało w terenie. – Mam się rozliczyć w Warszawie? – świadomie strzelił kulą w płot. Tak jak jej, brakowało mu pomysłu na dobry początek.
– A tak – udała, że sobie przypomniała. – Fakt, wymruczałeś: „to cześć”. Zawsze tak spławiasz panienki?
– Czego chcesz?
– Masz się rozliczyć w Warszawie. Może pojedziesz ze mną? Na biletach byś zaoszczędził.
– A w zamian? – zapytał bez entuzjazmu. Zawahała się.
– Godzinka u Bojarczyka. – Zabrzmiało jak propozycja z góry spisana na straty. Na pewno nie było triumfu w jej głosie. Westchnęła jeszcze raz i wymruczała: – Nie chciał mnie wpuścić.
– Co znaczy: „Nie chciał mnie wpuścić”? – Wzruszyła wymownie ramionami. – Chcesz powiedzieć… Sama u niego byłaś? Bez glin, żandarmów?
– Karabinu też nie wzięłam. – Nie umiała się powstrzymać. – Ani młota do rozwalania tych cholernych drzwi. Pogadałam z nimi jak dziad z obrazem, no i jestem. Olał mnie. Macie identyczny stosunek do władz. Z nakazem albo wcale. W szkołach tego uczyli?
Kiernacki uśmiechnął się lekko. Potem, nie kryjąc się z tym, pociągnął nosem.
– Musiałaś pomylić adres – powiedział, robiąc błogą minę. – Tak pachnącej babki Długi nie przepędziłby sprzed drzwi.
Dostrzegł rumieniec i trochę gniewny błysk w oczach.
– Będziesz kpił czy pomożesz?
– Mam rozwalić dla ciebie te drzwi?
– Aż na tyle nie liczę. Ale mógłbyś go przekonać, by otworzył.
– To może nie być takie…
– Powiedziałam, że jesteśmy razem – przerwała mu. – Mówi, że ciebie wpuści.
– Czyli nie całkiem dziad do obrazu… Ale że cię trzymał za drzwiami… no, no. Zawsze miał słabość do kobiet. A może mu z jakąś przeszkodziłaś?
Cofnęła się, chyba po to, by lepiej mu się przyjrzeć.
– Mają tam windę, ale na parter prowadzi identyczny podjazd, jak ten u Karaska. – Odczekała chwilę. – Widzę, że jednak nie wiedziałeś.
Nie odpowiedział od razu.
– Myślałem… Słyszałem, że miał wypadek i odszedł z wojska, ale… Jesteś pewna, że całkiem…?
– Sprawdziłam dane. Od pasa w dół jest sparaliżowany. Zabawiał się, owszem, ale raczej z butelką.
– Goście?
– Raczej lustro. Prosiłam, by dał mi pół godziny na sprowadzenie ciebie.
– Tak szczerze: do czego ci jestem potrzebny? Żeby tam wejść, nie musisz…
– Nie mam nakazu. A gdyby nawet… Nie sprawiał wrażenia faceta, który z miejsca zacznie śpiewać. Może tobie coś powie. – Przygryzła lekko wargę. – Mamy mało czasu.
– Zdążymy. Przemyśl nie Warszawa.
– Ja nie o tym… Do ósmej rano. – Zerknął na nią pytająco. – Myślę, że rano Darka już nie będzie w kraju.
Potrzebował chwili, by przetrawić jej słowa.
– Ty ciągle na niego polujesz – powiedział, nie próbując ukryć zdziwienia. – Naprawdę masz gdzieś premiera?
– Nikt mnie oficjalnie nie odwołał. A zresztą… Nie zrozumiesz.
– Tak? To może mnie sprawdzisz, co?
– Bez tego mi się wszystko rozwali.
– Bez trupa Drzymalskiego? Fakt, nie rozumiem. Myślę, że dużo gorzej wyjdziesz na ignorowaniu jednoznacznych poleceń Bauera. Mniejsza o mnie, ale Karasek może poświadczyć, że wysłuchałaś całego wystąpienia. To natychmiast wypłynie, jeśli dopadniesz Darka. Dadzą ci medal, ale zaraz potem wykopią z armii. Trzeba być kompletną kretynką, by zadzierać z urzędującym premierem.
– Nie mówię o trupach. Chcę tylko… chcę móc pokazać, że byłam blisko. Rozumiesz? Naprawdę blisko. – Zerwała się z ławki. – Ciągle mam szansę. Nie mogę ot tak… Taka okazja trafia się raz w życiu.
– Okazja do czego? Do pogadania sobie z Drzymalskim? Powiedzmy, że go odnajdziesz. I co? Chcesz go namawiać, by się poddał?
– Chcę móc napisać w raporcie, że miałam go w zasięgu strzału. Nieważne, czy wracasz z fotografią lwa, czy z jego grzywą. Ważne, że ma się prawo powiedzieć: „Mogłam go mieć”. Nie bój się – dorzuciła z bladym uśmiechem. – Nie olewam jawnie premierów. Nawet tych z SLD.
Kiernacki pomyślał chwilę, nie ruszając się z ławki.
– Nie masz aparatu – zauważył. – Jak ci nie uwierzą na słowo, tylko sobie zaszkodzisz takimi przechwałkami.
– Wzięłam to pod uwagę.
– A że cię może z rozpędu kropnąć?
– Też – rzuciła beznamiętnie. – Ale to pierwsze… Gdybyśmy byli razem, miałabym świadka.
Zaskoczył ją jego śmiech. Nie obraziła się jednak.
– Jeśli pójdę z tobą i przekonam Długiego, w nagrodę zabierzesz mnie ze sobą i wystawisz Darkowi na odstrzał. Masz gest, dziewczyno, szkoda gadać.
Wstał, a Iza zrobiła się czujna i spięta.
– To znaczy? – Wciąż nie była pewna, czy to nie wstęp do demonstracyjnego oddalenia się.
– Za ładnie pachniesz, żeby ci odmawiać. – Ujął ją pod łokieć. – Chodź.
* * *
–Zgrabna dupa – mruknął Bogdan. Znów lało, więc choć wejścia do klatek schodowych były nieźle oświetlone, Adamek nie był w stanie sprawdzić, czy przeskakująca kałużę postać w naciągniętym na uszy berecie faktycznie zasługuje na miano „pryszczatej gówniary”. Pułkownikowi rysopis mieszał się trochę z wylewaniem żalów.
Cóż, najważniejsze, że pomyłka nie wchodziła w rachubę. Ci amatorzy nie zmienili ani wozu, ani nawet tablic. Inna sprawa, że wiele by im to nie dało. Na ślad forda trafił dzięki informacjom Skarpety i późniejszym doniesieniom policji, ale nim dogonili wóz, rozpłynął się gdzieś między Przemyślem a Ustrzykami. Gdyby nie namiar lokalizatora.
Wyłączył ekran, zamknął laptopa i rzucił na tylne siedzenie.
– Cwane ustrojstwo – pokręcił głową Bogdan. – Jak to właściwie działa? Fordziak był czysty; sam widziałem, jak go nasi majstrowie sprawdzali.
– Czary – uśmiechnął się pod nosem Adamek.
– Potem coś podczepiliście?
– Czary – powtórzył. Pruszków miał forsę, dojścia, kolosalne możliwości. Nie zaszkodzi, jeśli dorzuci do tego lekki kompleks w stosunku do supertechniki UOP-u. Majstrowie będą sobie nad tym łamać głowę, ale wątpliwe, by któryś wpadł na pomysł, że sztuczka polegała na odwróceniu problemu. Nie po samochodzie do Dembosz, tylko po Dembosz do samochodu. Inna sprawa, że trzeba mieć łeb jak beczkę, by tydzień wcześniej przewidzieć, iż tydzień później taka siksa może być potrzebna i nieuchwytna zarazem. Pułkownik przewidział – i pożyczył wojsku odpowiednio spreparowanego laptopa. Pewnie nie tego jednego, i pewnie nie o panienkę chodziło – ale szczęście uśmiechnęło się do przezornych, jeden egzemplarz dostał się panience i nawet teraz, gdy Bauer znokautował wszystkie wróżki i analityków, nadal istniały spore szanse wygrania całej partii.
– Jeszcze nigdy nie rżnąłem porucznika. – Bogdan wrócił spojrzeniem ku drzwiom klatki schodowej.
– Najpierw Drzymalski – mruknął Adamek. – Przyjemności potem.
* * *
Wizytówkę na drzwiach zastąpiła po amatorsku wymalowana tabliczka „RTV, naprawa, od 8.00 do 18.00”. Dzwonek nie działał. Za drzwiami panowała cisza. Na tyle głęboka, że w chwilę po pukaniu Izy Kiernackiemu udało się wyłowić odgłos elektrycznego silniczka.
Siedzący na wózku mężczyzna miał hippisowskie, opadające na ramiona włosy i jakieś czterdzieści lat, choć nie wyglądał na tyle. Zwłaszcza teraz, z nieco maślanymi oczami i garniturem wyszczerzonych radośnie zębów.
– Jaka miła odmiana po tych cholernych białych myszkach! Obywatel porucznik z ekstralaską! Delirka roku!
Kiernacki zerknął na dziewczynę. Była zaskoczona, ale – o dziwo – chyba pozytywnie. Cóż: nieodparty czar Długiego.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: