Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Gwarancji nigdy nie ma. Ale ma pan duże szanse. – Zaczęła odliczać na palcach, widząc jego otwarcie powątpiewające spojrzenie. – Kobieta potrzebuje bezpieczeństwa, to po pierwsze i najważniejsze. Kiedyś był to potężny facet z muskułami i sporo nam tego atawizmu zostało, ale na dłuższą metę, jeśli jest czas pomyśleć, rozum zwycięża. Więc nie mięśnie, a portfel. Sądząc po warsztacie – rozejrzała się – to mamy załatwione. Sądząc po zabawkach, które pan produkował dla Drzymalskiego – tym bardziej.
– Nie macie dowodów… – zaczął z lekkim roztargnieniem.
– Przepraszam, zbędna dygresja. Zgoda, nie mamy. Punkt drugi: bycie potrzebną. Kobieta lubi czuć się ważna w czyimś życiu. U pana miałaby to jak w banku. Punkt trzeci: małżeństwo. Z kaleką na wózku honor taki sobie, ale w przypadku cudzoziemki, chcącej zostać na stałe… Punkt piąty: seks. – Kiernacki poruszył się niespokojnie, ale gospodarzowi, o dziwo, nie drgnął ani jeden mięsień. Chłonął każdą sylabę wykładu. – Gdyby coś między wami zaiskrzyło, mógłby jej pan dać w łóżku prawie wszystko, o czym kobieta…
– Dobra, to akurat wiem – przerwał jej z lekkim uśmiechem. – Autopsja. Ale coś poplątałaś z liczeniem. Było trzy, a potem od razu pięć.
– Nie poplątałam – powiedziała spokojnie, patrząc mu w twarz. – Tylko nie chciałam mówić o dzieciach. Chociaż skoro już o to zahaczyliśmy… Na twoim miejscu poszukałabym panny z małym dzieckiem.
Przyglądał jej się zafascynowany. Gdyby nie alkohol, pewnie czułby się głęboko upokorzony, ale na szczęście wypił wystarczająco dużo.
– Zdrowie twojej pani – zasalutował Kiernackiemu kieliszkiem. – Rasowa sztuka ci się trafiła. – Iza podziękowała ukłonem. – No, pij. To nie żubrówka, nie zaszkodzi.
– Nie lubi żubrówki? – zainteresowała się dziewczyna.
– Tak się tłumaczył, jak ostatni raz zdrowo pochlaliśmy. Przypominasz sobie? Wesele twojej kuzynki, grudzień roku pamiętnego.
– Osiemdziesiąt jeden? – bardziej podpowiedziała, niż zapytała Iza. Patrzyła na Długiego i tylko na Długiego.
– Opowiadał ci? – Gospodarz jeszcze szerzej wyszczerzył zęby. – O samym weselu czy o Katowicach też?
– Opowiadałeś o Katowicach? – zmarszczyła brwi, udając, że penetruje zakamarki pamięci.
– Założę się, że nie – pociągnął ochoczo Długi. – Blamaż jak cholera. Pan zwiadowca, postrach NATO, pobłądził w mieście jak dziecko. Najpierw dał się zrobić w konia jakiemuś pekaesiarzowi-solidarnościowcowi i łobuz wysadził nas na przedmieściu, a potem tak prowadził, że omal nie skończyliśmy jako pierwsze ofiary stanu wojennego. Zimno było jak… No i na koniec znalazł sobie panienkę i wprowadził nas w taką dzielnicę, że mi się scyzoryk ze strachu sam w kieszeni otwierał. Pusto, ciemno, dookoła czort wie ilu wkurzonych na Wojtka Ślązaków, a on małą po nogach obcałowuje i rozgrzewa klepaniem w pupę. Jakby nas dopadli…
– Nikogo po niczym nie całowałem – burknął Kiernacki. – Odstaw flaszkę, bo najwyraźniej masz dość. Ona… bałem się, że odmroziła nogi. Gówniara wyszła na mróz prawie na bosaka.
Nie patrzył w stronę Izy.
– Molestator nieletnich – śmiał się Długi. – Biedaczce pewnie został uraz na całe życie.
– Odwal się… Lepiej powiedz, gdzie znaleźć Darka.
– Dużo ci z tego przyjdzie… Dworca w Katowicach nie potrafi, a Drzymalski mu się marzy…
– Mówię serio. – Kiernacki odstawił szklaneczkę. – Jest ranny. Nie wiemy, jak poważnie, ale to nie skaleczony palec. Twardziel z niego, więc dotarł aż tutaj, ale czy da radę iść dalej, to wielkie pytanie.
Długi spoważniał.
– Zalewasz – mruknął niepewnie.
– Gówno prawda. Iza broni kariery, ale mnie, prawdę mówiąc, ta cała sprawa od paru godzin zwisa. Mamy pokój, słyszałeś pewnie. – Gospodarz skinął głową. – Nie będzie nagrody, a mogą być kłopoty. Zresztą… Myślisz, że aż tak się zeszmaciłem? Żeby za pieniądze własnego żołnierza…? Nigdy nie leciałem na forsę. Powinieneś wiedzieć.
Długi nie od razu odpowiedział.
– A na dziewczyny? – zerknął wymownie w stronę Izy.
– Daj spokój. My tylko… – Kiernacki utknął. Po chwili dokończył cicho: – Po prostu ją zapytaj.
Długi ograniczył się do spojrzenia.
– Wojna się skończyła – mruknęła dziewczyna. – A ja jestem żołnierzem.
Pokiwał głową. Zastanawiał się.
– I jego kobietą? – wskazał wreszcie Kiernackiego.
Zawahała się.
– I jego kobietą – powtórzyła spokojnie.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Jak dobrze pójdzie… Może w styczniu zaproszę cię na chrzciny. – Dopiero teraz uśmiechnęła się blado. – Jesteśmy sobie pisani.
Rozdział 29
– Fajny – stwierdził z uznaniem Kiernacki, obracając się i oglądając przez noktowizor kolejne fragmenty lasu. – Ale nie do marszu. Za duże powiększenie.
– Wyobraź sobie, że wiem. Dlatego poprosiłam Grygorowskiego o latarki. – Przykucnęła, pogrzebała w torbie, pstryknęła przełącznikiem.
– To ty? – Kiernacki obrócił się, opuszczając krępą lunetkę nocnego celownika.
– Co: ja?
– Ty – odpowiedział sam sobie. – Nie, nic. Coś mi jakby błysnęło – wskazał kierunek, z którego przyjechali. – Pewnie odbicie światła.
Wyłączyła latarkę, bez słowa wyjęła mu noktowizor z dłoni i patrzyła przez chwilę wzdłuż błotnistej leśnej przesieki.
– Nic tam nie ma – orzekła, wyłączając zasilanie i chowając przyrząd do naramiennej torby. – I cicho. Samochód byłoby słychać. Który wolisz?
– Lepszy – uśmiechnął się. – Czyli radziecki.
– Sam w to nie wierzysz. To już prawie złom. Rozrzut ma jak…
– Zobaczymy, co powiesz, jak wdepniemy w gniazdo dzików. Jesteśmy w lesie, moja panno. Tu się liczy szybkość ognia.
– Ha, ha – mruknęła ponuro. – Trzeba było zamówić pepeszę i przywiązać od góry lunetkę. Ta to ma dopiero siłę ognia… Za karę, że tak głupio gadasz, pójdziesz przodem.
Przewiesiła przez plecy fiński karabin marki SAKO, błysnęła latarką. Kiernacki skrócił pas wybranego przez siebie SWD i podobnie jak dziewczyna ulokował broń w poprzek pleców. Wkroczyli do lasu.
Szli niezbyt szybko wzdłuż potoku-przewodnika. Nie rozmawiali. Dopiero przy znajomej kłodzie przewieszonej nad nurtem Kiernacki obejrzał się za siebie.
– To na tamtym brzegu – mruknął. – Dasz radę przejść?
– Po pniu? Nie martw się. W najgorszym razie zlecę. Nic nowego.
– Daj rękę. Będę cię asekurował.
– Obejdzie się.
Kilkanaście metrów przed ziemianką Kiernacki zaczął z cicha pogwizdywać. Wątpił, by Dopierała trzymał wartę na zewnątrz, ale na wszelki wypadek wolał nie uchodzić za kogoś, kto się skrada.
Dzięki latarkom szybko wypatrzyli właściwe drzewko. Postukał kolbą w pień, podskoczył, podciągnął się ku czubkowi kikuta i zbliżając usta do ukrytego tam ujścia rury wentylacyjnej, zawołał:
– Spokojnie, to my! Wchodzimy!
Nie czekając na odzew, przechylił drzewko i wśliznął się do środka. Po czym znieruchomiał. Trochę na widok wymierzonej w siebie lufy – ale nie przede wszystkim.
– To się nazywa oficerskie wejście – mruknął Dopierała, odkładając beryla. Udało mu się wciągnąć podkoszulek, ale czasu miał mało, więc włożył go na lewą stronę. – Żadnego pukania.
Z góry posypał się piasek. Iza, pobrzękując bronią, gramoliła się do środka.
– Mam nadzieję, że was nie obudzi… – Kiernacki nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że właśnie w tym momencie sięgnęła wzrokiem posłania.
– Przepraszam. – Dołączył najcieplejszy uśmiech, na jaki go było stać. – Kretyni z nas.
Dopierała nie zamierzał protestować. Był zły. Ale przede wszystkim zaniepokojony. Baśka, w przeciwieństwie do kaprala, nie podjęła próby ratowania pozorów i Kiernacki mógł bez przeszkód oglądać jej nagie piersi.
– No i wyszłam na dziwkę – uśmiechnęła się mało radośnie.
– Nie opowiadaj bzdur – warknął Dopierała. – To moja wina.
– Nie wygłupiajcie się, nie ma o czym mówić. – Iza zignorowała ostrzał zdziwionych spojrzeń i wyjęła mapę. – Już sobie idziemy, tylko pokaż nam, którędy szliście z Darkiem na Ukrainę.
– Słucham?
– Skończyło się. Chyba chce uciec z Polski i chyba pójdzie właśnie tamtędy. Ktoś nam powiedział, że taki miał plan awaryjny, głównie na wypadek, gdyby został ranny – odskok za San. I że przechwalał się bezpiecznym przejściem. Tak bezpiecznym, że chodził tamtędy z bratową. To… bardzo wiarygodna informacja. Więc jeśli nam pomożesz, spróbujemy się z nim spotkać.
Baśka zmarszczyła brwi. Dopiero teraz Kiernacki zauważył, że potargane włosy kleją jej się do spoconego czoła. W ziemiance nie było tak zimno jak poprzedniej nocy, ale…
– Spróbujecie go zabić – powiedziała spokojnie.
Iza otworzyła usta, nie powiedziała jednak słowa. To nie zabrzmiało jak wyrzut.
– Nie chcemy go zabijać. – Kiernacki położył ołówek na mapie. – Jest ranny, to po pierwsze. I chociaż dogadał się z Bauerem, nadal szukają go faceci, których obrabował z ciężkiej forsy – to po drugie.
– Co chcecie zrobić? – zapytał rzeczowo Dopierała.
– Spróbować go znaleźć. Spróbować pogadać. Spróbować zapytać, co z nią. – Kiernacki klepnął lekko ukryte pod kocem kolano Baśki.
– Z nią?
– Rąbnął tym facetom naprawdę ciężką forsę. Jeśli coś mu zostało, a raczej nie wydał wszystkiego na strzelające zabawki, to pewnie urządzi się w jakimś dalekim, raczej niespokojnym i antynatowsko usposobionym kraju. Chcę zapytać, czy zamierza ściągnąć tam rodzinę.
– Nie jesteśmy już rodziną – powiedziała cicho Baśka. – Prawdę mówiąc, nigdy się za bardzo… I nie przyjmę od niego pomocy. Wie o tym. Powiedziałam mu to bardzo wyraźnie. Kiedy porwał tę dziewczynę, próbował wcisnąć mi pieniądze. Pokłóciliśmy się. Delikatnie mówiąc. A ten numer z Wesołowskimi to przecież nic w porównaniu… Tam zabijał gangsterów. Teraz zwyczajnych ludzi. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. I nie muszę. Mirek nie żyje. Nic nas już nie łączy.
– Podobno pogoniłaś widłami facetów z UOP-u – uśmiechnęła się nieznacznie Iza.
– Bo źle zaczęli – mruknęła Baśka. – Garniturki, krawaciki… Wleźli tu jak do chlewu, żaden nie pomyślał, by błoto z butów wytrzeć. I mówili o posłach. Że posłów pozabijał, i dlatego to taka poważna sprawa. Do mostu doszli dopiero, jak ich wywalałam, ale wtedy byłam już wściekła i nie bardzo do mnie dotarło… Niby poseł też człowiek, ale akurat ci trzej… Wszyscy od nas, stąd. Żaden palcem nie kiwnął, chociaż i ja, i Darek pisaliśmy, chodziliśmy… Ci z SLD też zresztą nas olali, no ale że on zawsze był lekko czerwony, padło na prawicę. Właściwie to mam cholerne szczęście. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym potrafiła go wystawić policji. Mimo wszystko to… no, zawsze był wobec mnie w porządku. Nawet bardziej niż w porządku. Ale nic nie wiem, nie mam pojęcia, jak go znaleźć, więc nie muszę robić z siebie szmaty. Bo cokolwiek bym wybrała, tak bym się czuła. Tu dzieci, tu Darek… Bądź mądra, wybierz. Tak – poszczęściło mi się. Ale między nami koniec.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: