Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Najpierw doszukiwała się jakiegoś podstępu losu, który nie bywa aż tak łaskawy. Potem uczepiła się myśli, że Drzymalski nie mógł wybrać na miejsce postoju odkrytego kawałka łąki. Dopiero na samym końcu, gdy już robiło się trochę za późno, przyszło jej do głowy, że ciągle nie wie, czy tego chce. Czy na pewno chce go zabić.

Odruchowo obejrzała się w lewo, odszukała wzrokiem wianuszek otaczających ich nieckę zarośli. Zdumiało ją, jak bardzo są blisko. Gdyby Waldek pozbierał się i wyszedł na otwartą przestrzeń, można by go jedną kulą…

Weź się w garść, dziewczyno. Zacznij myśleć. W tym wieku nie stać już człowieka na bezmyślność!

Nie była pewna, czy apel podziałał. Może to dzięki niemu nie pociągnęła za spust, kiedy w chwilę później niedaleko miejsca, gdzie widziała głowę, zafalowały zarośla.

Poza dyskusją pozostawało jedno: myślała wtedy o mężczyźnie, którego pozostawiła i ku któremu jeszcze raz, równie bezmyślnie jak poprzednio, skierowała wzrok. Gdyby nie Kiernacki, nie miałaby po co oglądać się do tyłu, a gdyby się nie obejrzała, nie odnotowałaby tego ruchu jedynie kątem oka.

Na sekundę w rozrzedzeniu mgły i listowia ukazała jej się krótka szczecina, porastająca męską potylicę. Dwieście metrów, nie więcej. Gdyby się obejrzał i nie przewrócił z wrażenia, bez trudu umieściłaby mu pocisk w oczodole. Nie strzeliła. Pomyślała, że jeszcze zdąży. A potem nagle zrobiło się za późno.

Zanim podskoczyła, spłoszona nagłym hukiem, dostrzegła w celowniku ścinaną pociskiem gałązkę. Kula przeszła o dobry metr od głowy Drzymalskiego, ale właśnie dlatego po zatoczeniu długiego łuku wieńczący gałąź pęczek liści trafił mężczyznę w sam czubek czaszki. Wtedy widziała go po raz ostatni. Głównie dlatego, że nie próbowała ścigać wzrokiem. Ktoś to robił za nią. Ołowiem.

Odwróciła się za szybko. Ułożenie ciała miała dobre, ale nie przewidziała, że zagrożenie może nadejść z tego kierunku. Pośliznęła się i choć nie zakończyło się to upadkiem, zarzuciło nią, a koniec lufy utknął na chwilę w plątaninie gałęzi. Nie miało to większego znaczenia. Żeby cokolwiek zrobić, musiała najpierw odszukać wzrokiem strzelający karabin. Wśród setek kęp roślinności, na tle połykającej dym mgły. Wiedziała, że nie zdąży.

* * *

Pojawiła się równie nagle, jak przedtem znikła im z oczu. W dodatku zupełnie nie tam, gdzie Adamek oczekiwał. Na szczęście jej uwaga skierowana była w lewo, a oni dotarli akurat do skupiska wysokich na metr krzaków. Zdążyli przykucnąć, nim ciemna od włosów plamka głowy pojaśniała, ostrzegając, że Dembosz zwróciła twarz w ich stronę.

Adamek nie zaryzykował wychylania się z lornetką, nie miał więc pewności, czy właśnie temu kawałkowi okolicy się przyglądała. Raczej nie: gdyby coś zwróciło jej uwagę, zmieniłaby pozycję. Tymczasem pozostała przy rosnącej na niedużym wzniesieniu gromadce drzew, beztrosko wystawiając się na strzał z zachodu. I obserwując.

– Jest! – Bogdan z podniecenia aż wyrżnął o którąś z gałęzi odrywaną od oczu lornetką. – Tam, nad samą rzeką! Rusza się! Te krzaki!

Adamek sam był już bliski wyciągnięcia wniosków z zachowania dziewczyny, więc potrzebował zaledwie dwóch sekund na odnalezienie miejsca, naprowadzenie na nie linii celowniczej i naciśnięcie spustu.

– Pilnuj Kiernackiego! – krzyknął, nie odrywając wzroku od lunety. Kiedy przyszło do strzelania, kryjówka okazała się dość niewygodna i musiał albo stanąć, albo prowadzić ogień z półprzysiadu – ale nie przejął się tym. Na strzelnicy opróżniał pięcionabojowy magazynek w jakieś osiem sekund, a tyle jego nogi wytrzymają bez problemu.

– To Drzymal…? – Bogdan nie dokończył. – Nie strzelaj!

Nie zabrzmiało to jak prośba. Adamek natychmiast zyskał pewność: szczeniak nie da się zastraszyć. I nie będzie przyglądał się biernie, jak pociski przerabiają na bezwartościowe mięso przepustkę do forsy jego szefa.

Był szybki: jedno ostrzeżenie i od razu skok. Na szczęście nie chciało mu się jeszcze wierzyć, że sprawy zaszły tak daleko, i zamiast posłużyć się kałasznikowem, jak Bóg przykazał, próbował grzmotnąć kolbą w karabin nielojalnego wspólnika. Był to ostatni z jego błędów. Adamek faktycznie działał pod wpływem impulsu, ale wcześniej rozważał podobną ewentualność i nie dał się zaskoczyć.

Wykonał błyskawiczny unik bronią i pociągnął za spust.

Bogdan miał szczęście w nieszczęściu: grzybkujący, myśliwski pocisk wywołał w jamie brzusznej spustoszenia dostatecznie wielkie, by spowodowany nimi szok natychmiast pozbawił ofiarę świadomości.

Adamek wpadł plecami na jedno z drzewek, odzyskał równowagę. Pospiesznie przeładowując broń, poderwał kolbę do ramienia. Od samego początku mierzył w rejon, nie konkretne miejsce, zdawał więc sobie sprawę, że sukces wymaga możliwie wielu strzałów.

Piąty pocisk pomknął płasko nad trawami. Leciał jeszcze, kiedy człowiek, który go wystrzelił, osunął się na kolano i gubiąc w pośpiechu naboje, zaczął ładować karabin.

* * *

Nie chciała do nich strzelać. Po prostu luneta była pod ręką, podczas gdy lornetkę musiałaby dopiero wyciągać z futerału przy pasie. Naprowadziła więc karabin na miejsce, gdzie zauważyła ruch. Dostatecznie wcześnie, by dostrzec dwie rozmazane listowiem sylwetki, ich krótkie starcie, a przede wszystkim upadek tej atakującej. Nie miała oczywiście pewności, czy karabin nie wypalił przypadkowo i czy ten, który upadł, został trafiony – ale zmroziło ją zachowanie strzelającego.

Niemal natychmiast, nie oglądając się na towarzysza, posłał kolejny pocisk Drzymalskiemu.

Potem przepadł. Zdążyła wyciągnąć się na brzuchu, nakierowując karabin na jego kryjówkę – i zacząć ponownie wstawać na klęczki.

Miała pustkę w głowie. Zaświtało jej, że powinna trzymać się swego, więc zaczęła obracać broń w kierunku Drzymalskiego. Nie doprowadziła jednak sprawy do końca. W pełni wyprostowany już teraz mężczyzna w godnym podziwu tempie wystrzeliwał kulę za kulą. Nawet nie próbując oglądać się na tego drugiego, który chyba…

Dopiero na koniec zdała sobie sprawę, że żaden z nich nie był w mundurze. Czarna kurtka, brązowa kurtka… Do wizerunku myśliwego też to nie pasowało. Zresztą tylko skończony kretyn mógłby polować o rzut beretem od granicy, posyłając co drugi pocisk na terytorium obcego państwa.

Mimo wszystko nie była jeszcze pewna. Nie tego, kim byli – własnych uczuć. Podrywając karabin do ramienia zadbała o to, by palec nie dotarł w pobliże spustu. Chciała po prostu skorzystać z lunety, jeszcze raz sprawdzić, czy nie przeoczyła czegoś, co odmieni jej obraz sytuacji i ułatwi decyzję.

* * *

Adamek przypomniał sobie o niej po dziewiątym wystrzale. Oczywiście i dziesiąty zadedykował Drzymalskiemu, ale nim zanurkował między krzaki, zerknął przez celownik w stronę wzniesienia. I lekko zmartwiał. Dziewczyna klęczała w typowej pozycji strzeleckiej, a lufa jej broni zdawała się mierzyć w środek jego głowy. Nie to było jednak najważniejsze – ostatecznie nie strzeliła – a fakt, że widział ją tak wyraźnie.

Padając na kolana, myślał już tylko o jednym: że to działa identycznie w obie strony. I że zbyt często kręcił się przy Woskowiczu, by mieć pewność, że nie widziała ich razem i nie zapamiętała go sobie. Nie zamierzał likwidować tych dwojga. Najważniejsza jednak była pewność, iż nikt nigdy nie skojarzy duetu Adamek-Woskowicz ze śmiercią Drzymalskiego. Gra szła o zbyt wielką stawkę: co najmniej czteroletnią kadencję nowego Sejmu i cztery lata pułkownika – wtedy już generała – na stołku szefa Urzędu.

Inteligentnemu człowiekowi nie potrzeba więcej. Po czterech latach można spokojnie iść na wczesną, radosną i dostatnią emeryturę. Oczywiście nie tę wypłacaną przez państwo.

Złapał upuszczony przez Bogdana karabin i uniósł się do półprzysiadu.

* * *

Była bezmyślną kretynką. Uświadomiła to sobie, gdy pierwsza trójka pocisków sypnęła jej w twarz ziemią i zdartą z pnia korą. Trzeba było…

Przynajmniej to jedno zrozumiała w porę: że jest za późno na cokolwiek poza podjęciem rękawicy. Dzieliło ich trzysta metrów – zbyt mało, by próbować ucieczki. Z takiego dystansu na strzelnicy powinno się trafiać z kałasznikowa w ludzką sylwetkę. Właściwie każdym pociskiem. To nie była strzelnica, a ona nie stała, ale…

Nie miała czasu. Ani dość zimnej krwi, by marnować te nędzne resztki na precyzyjne celowanie. W momencie, gdy karabin napastnika wypluł następną serię, zaczęła naciskać na spust.

* * *

Przytomność wracała szybko, lecz tamci byli jeszcze szybsi: załatwili sprawę, nim dojrzał do dźwigania się na łokciach. Mózg nie bardzo jeszcze funkcjonował.

Automat? Nawet w tej kwestii nie miał pewności. Nie zdziwiłby się, gdyby cały ten hałas był wytworem jego wyobraźni.

Bo ta działała. Wyglądało na to, że obudziła się pierwsza: nim oczom Kiernackiego ukazała się porastająca nieckę trawa, dość wyraźnie widział małą, bosonogą dziewczynkę w kożuszku, machającą beztrosko stopami i wymierzającą mu kopniaki w środek czoła. Jej twarz od czasu do czasu zmieniała się w gniewne i kpiące oblicze Izy, już tej dorosłej, a gdzieś obok, nie tyle widziany, co wyczuwany, pojawiał się fiński karabin z lunetą.

W sumie nie miało to sensu. Kręciło mu się w głowie i trochę go mdliło, ale ból umiejscowiony był z tyłu, na styku z karkiem. A jej daleko było do beztroski, gdy waliła go tam kolbą.

To bolało chyba mocniej niż eksplodujący przy każdym ruchu kark. Gdyby faktycznie uderzyła w gniewie albo z wypisaną na twarzy wzgardą dla frajera, który tak łatwo dał się podejść…

Nie powinna robić tego z miną kawalerzysty, któremu przyszło dobijać rannego konia.

Pozbierał się, usiadł jakoś i dopiero wtedy przyszło mu do głowy, że w ogóle nie powinna robić czegoś takiego.

Potem zobaczył karabin. Elegancki SAKO, równowartość – jeśli wierzyć dziennikarzom – samochodu, leżał w błocie, ewidentnie porzucony. Kiernacki był już na tyle w formie, że szybko dokonał dwóch kolejnych odkryć: iż celownik optyczny stracił podczas upadku przednią soczewkę i że on sam leżał ze zrolowanym kocem pod twarzą, choć obrywając kolbą, miał tenże koc daleko z tyłu i w postaci rozłożonej.

Łatwo dopowiedział sobie resztę. Iza musiała rzucić karabin zaraz po tym, jak zadała cios. Wylewający San naniósł tu sporo błota, na którym wyrosły trawy, ale kamieni też nie brakowało i padający bezwładnie człowiek mógł doznać poważnej krzywdy. Musiała wziąć to pod uwagę i natychmiast po uderzeniu złapała Kiernackiego za kołnierz czy pod pachy.

To się jeszcze dawało wytłumaczyć chłodnym pragmatyzmem. Nikt nie lubi stawać przed sądem i tłumaczyć się z nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a może i śmierci. Ale też nikt nie doznaje takowych, kiedy po wszystkim leży nieprzytomny w trawie. Poduszkę z koca mogła sobie zdecydowanie darować.

Niech cię szlag, Iza. Kto ci dał dyplom z psychologii?

Siedział, wpatrzony w porzucony karabin. Nie wiedział, co robić. No i, prawdę mówiąc, nie bardzo mógł. Powrót do pionu szybko zaowocował kłopotami z błędnikiem. Nie da się strzelać, mając problemy z utrzymaniem równowagi, a poza strzelaniem nie miał tu nic więcej do roboty. Zresztą i w konieczność strzelania nie wierzył. Cokolwiek się dokonało między tymi dwojgiem, było już przeszłością. Jedno nie żyło, a on nie miał powodów, by nienawidzić i zabijać zwycięzcę. Kimkolwiek by się okazał.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x