Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Chcesz… forsy? O to biega? Nie wiesz, z kim zadzierasz.
– Nie, to ty nie wiesz – wyprowadził go z błędu Kiernacki. Wbił magazynek w rękojeść, odciągnął zamek. – No trudno… Policzę do trzech. Kiedy skończę, powiesz, kto i po co cię tu przysłał. Jeśli nie, strzelę ci… potrzebujesz bardziej lewej ręki czy prawej nogi?
– Ty kutasie…
– Jeden… To co, ręka czy noga? Dwa…
– Nie odważysz się!
– Trudna decyzja? W porządku, wyręczę cię. Nogą nikomu wielkiej krzywdy nie zrobisz. Więc dla dobra społeczeństwa – ręka.
– Moi kumple za jaja cię…
– Trzy. Czas minął.
– Ty złama…
Tetetka podskoczyła w ręku Kiernackiego, huknęło, zadymiło. Założona nad przestrzeloną dłonią opaska uciskowa z mokrej skarpety nie tylko krew odcięła: choć spodnie Niżyckiego zrobiły się mokre w kroku, musiał unieść głowę i popatrzeć, by przekonać się, że jego prześladowca nie blefował. Ostatni, mały palec lewej dłoni Niżyckiego trzymał się tylko na strzępie skóry.
– O… odstrzeliłeś mi palec?! Popierdoliło cię?!
– Próbowałeś nas zabić – wyjaśnił Kiernacki. – Jeśli się nie przyznasz do paru rzeczy, za które kumple wydadzą na ciebie wyrok, jeśli nie sprawisz, że zapomną o nas, a zaczną marzyć o wypruciu bebechów z ciebie, będziemy z Izą zagrożeni do końca życia. Wiem, z kim zadarłem. Wypuścili cię z aresztu, prawda? Musicie mieć dobre układy w prawniczym światku. Wiadomo, jak to mafia. Ale wszystko ma swoje granice. Najbardziej przyjazny sędzia nie zwolni cię, jeśli złożymy zeznania. Więc musisz nas uciszyć. Bo jak nie, jak pójdziesz siedzieć, automatycznie zagrożeni są twoi mocodawcy. Facet z dożywociem ma mało do stracenia, może pójść na układ, zacząć śpiewać… Mamy trójkąt: my-ty-twoi szefowie. Któryś z wierzchołków musi iść do piachu. Jeżeli zabijecie nas, będziesz bezpieczny, a więc twój szef także. Jeśli ja ciebie zabiję, nie będzie powodów, by mnie likwidował.
– Rozwalą cię! Ty już nie żyjesz!
– To biznesmeni. Nie łudź się, nie zadrą z wojskiem, policją i czort wie kim, by pomścić takiego nieudacznika. – Kiernacki odczekał chwilę i dodał: – Na twoim miejscu przeszedłbym na stronę dobrych i liczył, że uda im się wygrać. To zawsze jakaś szansa.
– Gliny? Nie rozśmieszaj mnie. – Niżycki jak na ofiarę czterech postrzałów i połamanego nosa zadziwiał formą. – Im wszystko zwisa. To urzędasy, a żaden urzędas nie wygra z prywatną inicjatywą.
– Obrażasz pamięć Żelaznego Feliksa. No i zapominasz o Drzymalskim. Jeśli gliny nie poradzą sobie z twoim szefem… Weźmie kartkę z nazwiskami, pojedzie do Pruszkowa i rozwali, kogo zdoła dopaść. A niejednego zdoła, zaręczam. W ostateczności możesz liczyć na mnie. Krótko mówiąc: nie jesteśmy bez szans. Ty, jeśli nie zaczniesz gadać, jesteś. Jeszcze raz liczę do trzech, ale teraz będzie to głowa. Jeden…
* * *
– Nie rozumiem – rzuciła ponuro. – Już mniejsza o człowieczeństwo, ale przecież go nie zabijesz. Trafi do prokuratora i pierwsze, co zrobi, to doniesie, że go torturowałeś. Mało ci kłopotów?
Szli wolno przez las: Kiernacki z przodu, ona, kuśtykając i krzywiąc się dwa kroki za nim.
– Skarpeta to nie nasz problem – ciągnęła. – Zresztą wiedziałeś, że to jego robota. Nie trzeba było…
– Przeczucie – mruknął.
– Hę? Mówiłeś o przeczuciu czy się przesłyszałam?
– Masz sto dziesięć procent racji, ale gdybym go nie przycisnął, nie wiedzielibyśmy, skąd się tu wziął.
– Jak to: „skąd”? Wesołowski…
– Pudło. Wesołowski powiedział jego kumplom, że to Darek obrobił Skarpetę. Zgoda. Ale kiedy im to powiedział? No, doktorze Watson?
Na parę sekund dał jej do myślenia.
– O co ci chodzi? – poszła w końcu na łatwiznę.
– Zastanów się. Darek uprowadził córkę Wesołowskiego jeszcze zimą. I zaraz potem obrobił skarbonkę mafii. Niżycki nie wie, na ile ich skubnął, ale ile by tego nie było, poczuli się, jakby im kto w pysk napluł. Poruszyli niebo i ziemię, by dopaść bezczelnego gnojka. I nic, żadnego efektu. Mijają miesiące i nagle jednego dnia, o jednej godzinie spotykamy się na końcu pierwszego obiecującego tropu. Dlaczego?
– Czekaj… Co ty sugerujesz? Że to my ich tam… że za nami doszli do Wesołowskich?
– Nie za nami. Podobno Skarpeta rozpoznał Darka w telewizji. Ten wariat dopadł go gdzieś na drodze, wystrzelał goryli, ale nie pofatygował się, by osłonić twarz. Widocznie od początku stawiał na akcję w stylu kamikadze. Skarpeta zapamiętał go. Dostał trochę w kość, miał prawo. Ale sama twarz nic mu nie dawała. Dopiero kiedy Darek stał się sławny, dowiedział się, kogo szukać. Tyle że nadal nie wiedział, gdzie. I jak. Nie miał żadnych przesłanek, by zaczynać od jakiegoś Wesołowskiego. Pytanie brzmi: „Kto mu powiedział?”. Dla ułatwienia dodam, że Niżycki zeznał, cytuję: „Mamy kogoś w waszym sztabie”, koniec cytatu.
Długo milczała. Las zaczął rzednąć; jeśli dobrze zrozumieli wskazówki Baśki, powinni być blisko celu.
– Wierzysz mu? – zapytała w końcu cicho.
– Mafia jest mafią, bo ma wtyki w strukturach władzy. A przy tej sprawie kręci się z setka ludzi. Nawet żandarmów nie byłbym pewny, chociaż są najmniej podejrzani. Nie walczą z bandytyzmem, nie opłaca się kupować informatorów. Ale już policja, UOP…
– …rząd – dorzuciła nieco zaczepnie.
– …rząd – zgodził się. – W tej całej sprawie ufam tobie i może jeszcze Dopierale.
– „Może jeszcze”?! Nie przesadzasz? Był z nami u Wesołowskich, wystrzelał cały magazynek… Dopierała jest w porządku, możesz mi wierzyć.
– Dobrze – uśmiechnął się pod nosem. – Wierzę.
Jeszcze kilka kroków – i byli w przydrożnym rowie. Sama droga nie odbiegała klasą od tegoż rowu, ale najwyraźniej była przejezdna. Dwieście metrów dalej słoneczne plamki przesiane przez cedzak listowia tańczyły leniwie po samochodowym lakierze.
Dopierała oderwał pośladki od maski, lecz po paru sekundach, widząc, że idą całkiem raźnym krokiem, opadł na nagrzaną blachę i wrócił do przeżuwania kanapki. Odczekał, aż podejdą, po czym zaskoczył Kiernackiego, otwierając prawe tylne drzwi. Te od strony Izy. Dopiero wtedy przez jego twarz przemknęło coś zbliżonego do uśmiechu.
– Cali i zdrowi – powiedział, nie zdejmując dłoni z klamki.
– To był meldunek, kapralu? – Kiernacki nieźle sparodiował nadęty, służbowy ton. – Mówicie o sobie i powierzonym wam pojeździe?
– Bałem się o was – wyznał nieoczekiwanie Dopierała. Po czym do końca złamał zasady, obejmując panią porucznik w talii i przyciskając do piersi.
– Ponieśliśmy straty w kurtkach i obuwiu – oznajmił Kiernacki lekkim tonem. Dopierała okazał się mimo wszystko dżentelmenem: dopiero teraz posłał otwarte spojrzenie w dół, ku poowijanym w kawałki koszuli stopom dziewczyny.
Wsiedli do samochodu, ruszyli powoli. Kiernacki zdawał zwięzłą relację z wydarzeń ostatnich godzin, Iza poprawiała na tylnym siedzeniu swoje ni to chodaki, ni opatrunki.
– To znaczy, że nic jej nie jest? – Dopierała wstrzymał się z pytaniem do postawienia przez Kiernackiego ostatniej kropki.
– Masz na myśli…?
– Nic – ubiegła Kiernackiego Iza. – Kazała cię pozdrowić.
– Pożegnać – przypomniał sobie Kiernacki. – To było wczoraj.
– Wczoraj pożegnać, dziś pozdrowić. Rozmawiałam z nią, kiedy robiłeś nosze dla Niżyckiego.
– Chcieliście go nieść? – zapytał lekko roztargnionym tonem Dopierała. – Pani porucznik sama ledwo…
– Mam propozycję – przerwał mu Kiernacki. – Dajmy sobie spokój z tymi „panami” i „paniami”. – Nikt ani nie protestował, ani nie skakał z radości. – Nie przeceniaj nas. Chodziło o to, by dostarczyć go do najbliższej polany. Nie chcę demaskować ziemianki. Uważam, że Baśka powinna tam zostać. Postaram się, by wojsko przysłało śmigłowiec i po cichu zapakowało Niżyckiego do jakiegoś szpitala na uboczu, ale nie można wykluczyć, że informacja wycieknie. Diabli wiedzą, w co gra Zagroda i na które konie postawił.
– Chce ją pan… chcesz ją zostawić w lesie? – Dopierała nie był zachwycony pomysłem. – W jednej norze ze zwłokami męża?
– Dla mnie to też nowość – zapewniła szybko Iza. – Myślałam, że ma przypilnować Niżyckiego przez godzinę czy dwie.
– To twarda dziewczyna – powiedział Kiernacki. – I chyba chce jej się żyć. Mimo wszystko.
– No i…?
– Niżycki mówi, że mieli uprowadzić ją i Mirka i trzymać w charakterze kart przetargowych. A właśnie – spojrzał na kierowcę. – Całkiem mi z głowy wyleciało…
– Bez zmian – rzucił lakonicznie Dopierała. – Paru policjantów ubyło z szeregów, to wszystko.
– No tak… Czyli potencjalni zakładnicy nadal są w cenie. Niżycki dostał jakiś narkotyk, by ich uśpić. Wczoraj się zdenerwował, bo mnie nie lubi, ale generalnie nie chodziło o zemstę na rodzinie Darka, tylko o haka na niego. Chyba nie ty jedna wpadłaś na pomysł z trójkątem, brat-brat-bratowa. O Mirku chłopcy Skarpety wiedzieli, że to warzywo, więc trochę bardziej liczyli na dziewczynę.
– Ona i Drzymalski…? – Dopierała wlepił w niego spojrzenie.
– Nie – Kiernacki powiedział to spokojnie, ale i zdecydowanie.
– Taki jesteś pewny? – chyba ta stanowczość sprowokowała Izę.
– Darek jej nie kocha, bo gdyby kochał, nie gniłaby w barakowozie. Ona nie kocha jego, bo oczy jej się nie świecą, gdy o nim mówi – uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z wagi argumentu.
– Zostanę z nią – oznajmił znienacka Dopierała. Na szczęście to on prowadził: każde z pozostałych z wrażenia wpakowałoby wóz w zarośla.
– Mówisz… poważnie? – Kiernacki pierwszy wziął się w garść.
– Nie, kurwa. Żartuję. – Znów przez jakiś czas było cicho, jeśli nie liczyć pomruków silnika. – Puściłem was wczoraj z tym szczeniakiem, przedtem ta bomba pod samochodem… Chyba już czas zrobić coś sensownego, nie? A takiej dziewczyny… Nie daje się na zmarnowanie takich dziewczyn.
* * *
Nie rozmawiali o tym, ale Kiernacki czuł, że oczekiwała tego, co on: ludzi, pojazdów, żółtych taśm na słupkach, ruchu. Dopierała jeszcze przed północą zameldował Warszawie o przedłużającej się nieobecności swych oficerów.
Widok samotnego szarego forda z otwartymi drzwiami mocno zaskoczył oboje. Choć nie aż tak, jak widok sterty czarnego, pokrytego sadzą żelastwa kilkadziesiąt metrów dalej.
Musieli przeciąć całe zdziczałe pole, by dotrzeć na miejsce tragedii. Kiernacki nie miał pretensji, kiedy dziewczyna, nie dochodząc do spalonego honkera, zatrzymała się bez słowa, odwróciła plecami do wraku i usiadła wśród traw. Widok nie był przyjemny. Szeregowy umarł od kuli – może od kilku, ale ten jeden otwór z tyłu obnażonej przez ogień czaszki najbardziej rzucał się w oczy – nie upadł jednak. Tkwił nadal za kierownicą, wyprostowany dumnie jak upieczony na butelce kurczak.
Kiernacki nie podszedł ostatecznie do czarnego skwarka, niewiele większego od gimnazjalisty. Skręcił, zajrzał do forda, wygrzebał z kieszeni odebrane Niżyckiemu kluczyki, uruchomił silnik.
– Poprowadzisz? – Iza, nie oglądając się, słabo kiwnęła głową. Zostawił ją i poszedł do barakowozu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: