Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wcześniej czy później, Klucznik wylezie z kryjówki. Musi, jeśli chce dokończyć to, co zaczął. Zapewne, jak Kiernacki, wybierze okrężną trasę przez las. Atak po prostej, wzdłuż brzegu, nie mógł być zaskakujący. Ale z drugiej strony… Cholernie wystaje z wody to drzewo. Z daleka pewnie bardziej przypomina most niż tamę, i jak na most przystało, pozostawia prześwit, przez który można…

Zmusił się, by o tym nie myśleć. Peem nie mógł być celny na dystansie stu pięćdziesięciu metrów. Trafienie w wysoką na parę centymetrów szczelinę stanowiło nie lada wyczyn i nawet gdyby Niżycki wypatrzył biel dziewczęcych nóg, raczej nie zaryzykuje utraty paru kolejnych naboi. Nie mógł ich mieć wiele: jechał mordować bezbronnych, nie walczyć.

Tak czy inaczej, czasu nie wolno było marnować. Kiernacki pobił chyba własny, ustanowiony przed laty rekord w czołganiu się przez las. Mimo wszystko nie wierzył, że zdąży. I faktycznie. W zasadzie był na miejscu, ale udało mu się rzucić za krawędź dolinki tylko jedno spojrzenie – to w tył.

Minęło dziesięć minut i drobna, zielona sylwetka wychyliła się nieznacznie zza osłony. Przez koszmarnie długą chwilę wyczyniała jakieś flisacko-rybackie sztuczki, sondując wodę po drugiej stronie pnia potężnym kawałem gałęzi. Może od początku chodziło nie o karabin, a o to, co w końcu nastąpiło; o sprowokowanie Niżyckiego.

MAT zaterkotał gdzieś zaskakująco blisko. Tyle że zanadto w dole: krzywizna stoku osłaniała go w stu procentach.

Kiernacki nie próbował sprawdzać, czy tamten trafił. Dudniące w uszach strzelca echo było jego sprzymierzeńcem, ale zbyt krótkotrwałym, by zwlekać: Poderwał się i skoczył zgięty wpół. Nie był wysoki i mógł biec. W zasadzie nie popełnił błędu. Po prostu nie przewidział, że akurat tu natknie się na pierwszą większą skałkę, napotkaną w dolinie strumienia, że będzie ona zamaskowana zagajnikiem wierzbowych witek i że pochylony wyglądający górą Klucznik wyłowi kątem oka ruch gałęzi nad głową napastnika.

Zdążył go dostrzec i strzelić. Chybił. Skałka zaiskrzyła, fragment ludzkiej sylwetki znikł. I zaraz potem, po drugiej stronie, zamigotał płomień wylotowy bijącego serią automatu. Pociski, posłane trochę na wyczucie, przeczesały obrzeże wąwozu, zmuszając Kiernackiego do zwalenia się na brzuch.

Kosztowne przygotowanie ogniowe podarowało Klucznikowi rzecz bezcenną: pierwszeństwo następnego strzału. W praktyce był to nawet monopol, jako że Kiernacki, nie reagując na trzy pociski przemykające mu nad karkiem w dłuższych odstępach czasu, spasował bez walki i rakiem odpełzł ku najbliższym grubszym drzewom.

Cho-le-ra. Ależ to spieprzył. Gdyby nie biegł, trafiłby drania.

Dotarł do pnia, klęknął pod jego osłoną – i natychmiast padł, gdy automat rozszczekał się po raz kolejny. Dopiero leżąc, uświadomił sobie, że ani jeden pocisk nie przeleciał w pobliżu.

I jeszcze coś: nie tylko MAT rozszarpał zalegającą las ciszę. Z prawej, od strony kładki i ziemianki, dobiegł huk pojedynczego wystrzału, na tyle odmienny, że udało się go wyłuskać z jazgotu peemu.

Odbił się łokciem, poderwał – widział górną połowę skałki. Nie dostrzegł Niżyckiego. Co dziwniejsze, nie było też lufy skierowanej w górę strumienia.

Przemknęło mu przez głowę najczarniejsze z możliwych wyjaśnień. Ale nie dlatego ruszył truchtem w dół. Atak był wynikiem okazji, jaką mu stworzono; wściekłość i strach o Izę ujawniły się dopiero potem, gdy Niżycki wszedł mu w celownik i okazało się, że automat nie strzela, bo po prostu leży metr od zwiniętego w kłębek, nieruchomego mężczyzny. Nie ulegało wątpliwości, że Klucznik dostał, i to dobrze, skoro stracił przytomność. Ale z miejsca, w którym się znalazł, Kiernacki nie sięgał wzrokiem przegradzającej strumień kłody i przewieszonych przez nie pleców w zielonym swetrze. To wystarczyło, by zapomniał o zahamowaniach.

Nie tyle kopnął, co skoczył na pół siedzące, pół leżące ciało, obalając je na wznak. Miał dość zimnej krwi, by nie poprzedzić buta kulą – choć nie wykluczał, że bezruch jest formą pułapki, a pod brzuchem tamtego kryje się pistolet – lecz czas liczył się za bardzo, by zadawał sobie trud przeszukiwania nieprzytomnego jeńca.

Kula – teraz już wiedział, że z beryla – trafiła kucającego mężczyznę w prawe kolano, rozorała udo i nie sięgając biodra, wyszła na zewnątrz. Czerwieni było dużo, ale głównie pod postacią rozbryzganej tkanki mięśniowej.

Nie zwalniając, strzelił z tetetki w lewy nadgarstek leżącego, złapał w biegu jego automat i łamiąc co słabsze krzaki, pognał w górę strumienia.

Pod koniec biegł już środkiem nurtu. Woda miała może ze dwa stopnie. Prawie nie czuł bólu, dopóki na pół stojąca, na pół przewieszona przez pień dziewczyna nie obejrzała się, nie zobaczyła go i nie zaczęła niezdarnie obracać. Uśmiechała się. Blado, ale nie wygląda jak ktoś, kto chwilę wcześniej poczuł w ciele dziewięciomilimetrowy pocisk. W jej twarzy dały się znaleźć oznaki bólu, ale chyba więcej tam było zakłopotania.

Kiernacki uświadomił sobie, że nie została trafiona. W ułamku sekundy poczuł uścisk obcęgów, zaciskających się na każdej kości położonej od kolan w dół.

– Kurcz – wyjaśniła Iza, nie zmieniając pozycji. – Cholera, kto by pomyślał… Jakby mi lód w żyłach… Czekaj, zaraz powinno… Chciałam w nogę, żeby mógł zeznawać. Ale dostał wyżej, tak? – Kiernacki, już wolniej, nie tylko z uwagi na głębszą wodę, szedł w jej stronę. – Po co strzelałeś?

Nie odpowiedział. Cisnął automat na brzeg, wsadził pistolet za spodnie i bez słowa schylił się, wsuwając dłoń pod kolana dziewczyny.

– Co ty…? Nie wygłupiaj się, nic mi…

Była jakby wystraszona i może dlatego nie objęła go za szyję. A może przeszkodził jej karabin, który ratowała przed powtórną kąpielą i którym omal nie wydłubała Kiernackiemu oka.

– Ale mnie nastraszyłaś – wymruczał, nie patrząc w pełną zmieszania twarz. Ostrożnie omijając zalegające dno przeszkody, wydostał się na brzeg i posadził lekko zesztywniała Izę na największym z pobliskich kamieni.

Była mokra do pasa, także rękawy lepiły się do rąk. Kiernacki, chcąc udowodnić swą pełną poczytalność, przesunął dźwignię bezpiecznika leżącego w poprzek sklejonych kolan karabinka i dopiero potem oderwał jedno od drugiego, delikatnie unosząc trupio bladą nogę i ściągając mokrą skarpetę.

Opierała się. Odrobinę. Chyba była wstrząśnięta jego zachowaniem.

– Co ty robisz?

– Ratuję cię przed reumatyzmem. – Zdobył się na uśmiech, lecz nie na spojrzenie do góry. Klęczał jeszcze parę sekund z zaciśniętą w dłoniach stopą, a potem chuchnął w kulące się instynktownie palce jej nogi.

Porucznik Dembosz zastygła. Siedziała, pozwalała ogrzewać się ciepłem jego oddechu, wspierała stopę o jego kolano i nie robiła nic, by cokolwiek zmienić.

– Samo by przeszło – usłyszał w którymś momencie. Nadal mówiła cicho i nadal był to głos kogoś mocno speszonego, ale wyczuł w nim nutkę uśmiechu. Pewnie dlatego podjął męską decyzję: chuchnął po raz ostatni w prawą stopę, odstawił ją na mech i sięgnął po drugą, wciąż mokrą i zimną.

Poddała się jego dłoniom.

– To żaden problem – mruknął.

– Zawsze jesteś taki rycerski? – Chyba starała się obrócić cały incydent w żart.

– Mówiłem: nie mam ochoty przyzwyczajać się do następnej pani psycholog. – Milczał przez chwilę. – Mógł cię zabić, kretynko.

– Ciebie też. – Niedbały uśmiech nie bardzo jej wyszedł. – Nie pomyślałeś, że ja też… że mnie też się nie chce zmieniać partnera? Niełatwo o dobrego masażystę.

– To już dwadzieścia lat – mruknął. – Ma się te tradycje.

– Od dwudziestu lat podrywasz tak dziewczyny?

– To nie jest forma podrywu, tylko ratowania nogi przed odmrożeniem.

– W naszym klimacie trochę trudno o zamarzające panienki.

– To nie była panienka. To znaczy… nie w tym sensie.

– Nie była?! – udała boleśnie zaskoczoną. – Czyżbyśmy mówili o jednej? Rozczarowujesz mnie. Założę się, że była ładna – dodała, szczerząc zęby.

– Wygrałaś.

– Długie, zgrabne nogi… Jak to leci w „Powtórce”? Duuuże, niebieskie oczy…

– Dobrze ci idzie. Od razu poznać psychologa.

– No i pewnie miała na czym usiąść.

– No. Przystanek.

– Słucham?

– Przystanek. No wiesz, ławka.

– Ładnie to tak w miejscu publicznym…? Mam nadzieję, że chociaż byłeś po cywilnemu.

– W mundurze. Ale nie martw się, to był środek nocy. Nikt nie widział.

Cofnęła nagle stopę, i to tak energicznie, że pięta zderzyła się z kamieniem, na którym siedziała.

– A propos nóg – wymamrotała niewyraźnie, podnosząc się gwałtownie. – My tu gadu, gadu, a on tam się może przekręcić.

Kiernacki, trochę zdziwiony, patrzył, jak maszeruje w stronę skałki. Dźwignął się, podniósł karabin, pozbierał skarpety i ruszył jej śladem.

Rozdział 23

Dobry chirurg ciągle może cię poskładać. O ile zaczniesz współpracować. Bo jak nie, to nie będzie miał okazji. Rozumiemy się?

Pytanie wydawało się zasadne. Niżycki, poobwiązywany własnym paskiem i skarpetami Izy nie wykrwawiał się już, ale nie wyglądał dobrze. Leżał, nie próbując poruszać żadną z kończyn, a w jego zamglonych bólem oczach niewiele było przytomniejszych błysków.

Kiernackiego mile zaskoczył słaby, skrzeczący głos.

– Mam… komórkę. Wezwij pogotowie. Śmigłowiec. Zapłacę, jak będzie trzeba.

Obandażowana dłoń, ta z odstrzelonym w czwartek palcem, powędrowała pod kurtkę.

– Tego szukasz? – Kiernacki podniósł leżący na kamieniu aparat. – Czy może strzykawki? – Wyciągnięty u jego stóp mężczyzna znieruchomiał. – Jesteś chory? To dlatego nosisz fiolki po kieszeniach?

– Dzwoniłeś? – Niżycki pozostawał nieprzytomny dobre dziesięć minut, miał prawo się łudzić. Ostatecznie rany mu opatrzyli.

– Nie kradnę, nie sprzedaję narkotyków i nie morduję za pieniądze. – Kiernacki usiadł bez pośpiechu. – Jestem biedny i nie stać mnie na telefon. Mam prawo nie wiedzieć, jak się toto obsługuje. Nadążasz?

– Nie dzwoniłeś. – Nadążał. – Pójdziesz za to siedzieć, wiesz?

– Nie mam ochoty na pogawędki ze skurwielami. – Kiernacki wyjął magazynek z tetetki. – Widzisz? Parę zostało. Nie jestem wredny. Mógłbym ci skakać po kolanie – dotknął lufą zakrwawionych spodni. – Ale załatwię to w sposób cywilizowany. Strzelę ci w łeb. Jesteś mordercą, zasłużyłeś. Chyba że zaczniesz mówić. Wtedy spróbuję uruchomić telefon. Przyjedzie pogotowie, a ty pewnie kiedyś wyjdziesz na wolność. Macie dobrych adwokatów.

– Jakoś ci… nie wierzę. Nie odważysz się. Wiemy o tobie co nieco. Rezerwista, prawda? Żaden za… zasrany rezerwista nie pójdzie… siedzieć dla sprawy.

– Nie wierzysz, że cię zabiję? – zdziwił się Kiernacki. – Bandziory nie mają monopolu na zabijanie. Porządni obywatele wykończyli na przestrzeni dziejów dużo więcej ludzi niż takie gnojki jak ty.

– Posadzą cię.

– Posłuchaj no… Iza poszła po bandaże. Zanim wróci, chcę usłyszeć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Jeśli nie zaczniesz mówić, a ona pokaże się na horyzoncie, wpakuję ci kulę w czoło.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x