Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Uniosła się, sięgnęła po broń.

– Strzelaj… w ostateczności. Może znów… jak ma kamizelkę… No i nie trafisz.

– Umiem strzelać.

– Nie po takim… biegu. Baśka? Jakieś osłonięte miejsce… Pomyśl.

– Chyba mam… coś takiego. Nawet… niedaleko.

Wstała i zarzuciło nią na drzewo. Nogi Mirka dwukrotnie wysunęły jej się z rąk. Kiernacki bez słowa przewiesił rannego przez ramiona strażackim chwytem.

– Prowadź – rzucił stanowczo. – Iza, tyły. I cicho.

Potem szli bezdrożami. Może kwadrans, może godzinę.

Na tyle szybko i bezgłośnie, na ile można to czynić, wędrując na oślep przez gąszcz starych drzew i dźwigając na barkach umierającego człowieka i balast czterdziestu pięciu lat. Albo stąpając po zasiekach połamanych gałęzi bosymi nogami spływającymi krwią i nie mogąc sobie pozwolić na spoglądanie w dół, bo oczy zajęte są nieustannym przeczesywaniem ciemności. Albo płacząc.

Kiernacki nie zdziwił się, kiedy po wiekach męki usłyszał trzask wystrzałów i bębnienie pocisków o pobliskie pnie.

Przez następne minuty schodzili w dół stromego stoku, raz po raz kucając i ustępując mknącym górą pociskom. Iza odwzajemniła się trzema strzałami. Ale to wystarczyło, by utrzymać napastnika w przyzwoitej odległości.

Ostatni raz Klucznik spróbował szczęścia, kiedy nagle znaleźli się w błotnistej dolince jakiegoś potoku, a Baśka rzuciła się biegiem prosto ku drugiemu brzegowi. Wpadli w gąszcz olszynki, kluczyli jeszcze przez chwilę, a potem ich przewodniczka szarpnęła jednym z drzewek i ziemia nagle rozstąpiła się przed jej stopami.

Rozdział 21

Ktoś tu nie miał zielonego pojęcia o taktyce. Pilotujący sokoła porucznik Gubała doszedł do tego wniosku już po południu, krążąc nad okolicami Spychowa i spoglądając na to, co pół kilometra niżej wyprawiała policja. Duch Juranda wył zapewne z rozpaczy, widząc, jak dalece poszła w zapomnienie praktykowana przez niego sztuka wojny szarpanej.

Przede wszystkim trzeba wybrać się po przeciwnika, nim on wybierze się po ciebie. W dole było aż zielono od lasów i granatowo od radiowozów, ale przy uważniejszej obserwacji okazywało się, że oba kolory jakoś się nie zlewają. Łańcuch obławy gęstniał, w okolicach skrzyżowań można było niekiedy setkami metrów spacerować po dachach pojazdów, uważając tylko, by nie potknąć się o sterczące z nich koguty – ale tam, gdzie kończył się asfalt, łańcuch wyraźnie się rwał.

A wszystko za sprawą paru metrów żółtej taśmy, przeciągniętej między dwiema sosnami. Taśma, obciążona ofoliowaną kartką z napisem „MINY!”, przegradzała jedną z leśnych dróg pod Szczytnem. I może nie zostałaby potraktowana z należytym szacunkiem, gdyby metr dalej nie leżała sobie w koleinie mała, zielona mina przeciwpiechotna. Pełnosprawna, jak twierdzili pirotechnicy. Gubała zawiózł ich tam osobiście, miał więc okazję przyjrzeć się operacji przed i po Wielkim Przełomie.

Wiedział, czego szukać, więc bez trudu odnotował moment zderzenia się pierścienia obławy z niewidzialną ścianą. W chwili, gdy z radioodbiorników padło ostrzeżenie przed minami, zatrzymały się niemal wszystkie jadące polnymi drogami kolumny, a tyraliery czeszących las piechurów najpierw zastygły, a potem, wykonując skomplikowane manewry, spłynęły najbezpieczniejszymi szlakami ku zbawczemu asfaltowi. Nie wszystkie. Może nawet więcej policjantów szło, niż zawracało, ale nie miało to już znaczenia. Pierścień po pierwsze się rozpadł, a po drugie kurczył o wiele za wolno.

Drzymalski zyskał możliwość wykonywania uników. Albo, po prostu, wydostania się na zewnątrz którąś z szerokich na setki metrów dziur. Gubała, lotnik przypisany na stałe do 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, nauczył się myśleć jak rasowy piechur i rozumiał doskonale, co znaczą pojęcia „odsłonięte skrzydło” albo „brak styczności z sąsiadem”. W warunkach wojny oznaczały cholerne kłopoty i zapowiedź klęski. Tutaj – chyba też.

Po znalezieniu miny któryś ze śmigłowców ostrzelał wędkarza na motocyklu i choć skończyło się na zwichniętej kostce i dziurawej oponie, potraktowano to jako sygnał ostrzegawczy. Z sokołów wymontowano kaemy, posłano też na zieloną trawkę celowniczych. Zastąpili ich czarno ubrani faceci w kominiarkach na gębie i z pistoletami maszynowymi MP-5 w garści. Gubała zgodził się ze swoim drugim pilotem, że szpanerzy w czerni trochę dłużej pomyślą, nim naszpikują ołowiem jakąś babcię zbierającą chrust, ale nie dał się przekonać, że z własnymi strzelcami byłoby im gorzej.

Pilotował maszynę za kilka milionów dolców i nie miał ochoty dać się w niej pochować tylko dlatego, że jakiś kominiarz okaże się zbyt ostrożny. Przyzwoici obywatele nie powinni tego popołudnia łazić po lasach i miedzach.

Łazili jednak. I, co gorsze, jeździli. Nim zrobiło się ciemno i amatorzy czterystu tysięcy pozwolili odetchnąć telefonistkom, on sam aż ośmiokrotnie przerywał patrolowanie i ścigał jakiś sunący polną drogą samochód, traktor jadący przełajem przez pole czy dwójkę studentów na rowerach.

Potem zrobiło się ciemno i maszynę Gubały posłano aż za Przasnysz. Dopiero kiedy zameldowali, że widzą ogołocony z nawierzchni mostek na Orzycu, idiota siedzący na drugim końcu fali raczył wyjaśnić, że na tymże samym Orzycu, tyle że trzydzieści kilometrów dalej, ostrzelano inny most i zabito wielu policjantów. Nic więcej jeszcze nie wiadomo, ale to cholernie daleko za pierwszą linią obławy i dlatego warto sprawdzać nawet mało wiarygodne sygnały. Takie jak ten, że facet na motorze próbował przejechać właśnie przez to wspomnienie po moście i chyba…

Gubała nie miał pewności, co „chyba”, choć ani radio, ani on sam nie ucierpieli w ciągu następnych kilkudziesięciu sekund. Dyspozytor mówił – tyle że nie dało się go słuchać. Nie w trakcie zestrzeliwania śmigłowca. Bo nie zostali zestrzeleni – zestrzeliwano ich. Powoli, systematycznie i nieomal po kawałku.

Było ciemno, ziemia, ani sucha, ani szczególnie mokra, nie zamierzała ułatwiać im zadania i utrwalać tropów, a gogle, choć niezłe, nie mogły zastąpić lornetki. Zszedł więc nisko i niemal dokładnie nad most, by umożliwić gromiarzom obejrzenie tej ruiny. Byli prawie w zawisie, kiedy pan dyspozytor przypomniał sobie o motocykliście.

Zatoczyli półkole, nadlatując nad most od wschodu – chyba to ich ocaliło. Już pierwszy strzał okazał się znakomity i Gubała, analizując potem wszystko, doszedł do wniosku, że oberwał silnik, a nie on, tylko dlatego, że nie da się celować w pilota, widząc śmigłowiec od strony ogona.

Pocisk zdemolował prawą turbinę. Przetrwała akurat tyle, by Gubała ochłonął z wrażenia i wyżyłował z lewej, co się da. Silniki, jak to w zawisie, pracowały na podwyższonych obrotach – to ułatwiło energiczny podskok. Kopniak wymierzony przez grawitację był jeszcze silniejszy i sokół w sumie nieco opadł, lecz nie na tyle, by zderzyć się z ziemią.

Następne kule nie narobiły już takich szkód. Stracili pół przedniej szyby, potem kawałek łopaty i część paliwa. Parę litrów nafty wylało się na most i drogę, a plująca iskrami turbina trafiła gorącym opiłkiem we właściwe miejsce. Błysnęło, dmuchnęło dymem i za śmigłowcem utworzył się archipelag płonących kałuż. Bogu dzięki, byli już trochę wyżej, a wypełniony samozasklepiaczem zbiornik chyba przestał przeciekać.

Nie dali rady poderwać się nad rosnące w oczach drzewa. Było to sprzeczne z elementarnymi odruchami pilota, ale Gubała wspiął się na wyżyny geniuszu i po prostu skręcił. To go ustawiło półprofilem w stosunku do osi mostu i ukrytego gdzieś na jej przedłużeniu strzelca.

– Rozwal go!!! – Drugi pilot sam omal nie rozbił bocznej szyby, próbując pokazać strzelcowi rozbłysk w oddali. Facet z GROM-u, nie czekając na dobre rady, zaczął strzelać, ledwie ogon zszedł z linii ognia. Po paru sekundach już w towarzystwie: ten z lewych drzwi też dołączył.

Drzymalski strzelał lepiej. Gubała usłyszał głuche stęknięcie w słuchawkach, obejrzał się i zobaczył wiszące na pasach ciało. Drugi strzelec błyskawicznie zmienił magazynek. Skorzystać z niego już nie zdążył.

Nim wydostali się z wąskiej na szczęście strefy ostrzału, oberwała jeszcze głowica głównego wirnika i chyba któreś z cięgieł sterowania ogonem. Dymiąc, sikając paliwem i krwią, sokół powlókł się nad polami ku najbliższemu skupisku świateł, wzywając przez radio pomocy.

* * *

Albo go zabiją, albo ucieknie. – Woskowicz zdusił zapalonego parę sekund wcześniej papierosa. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Trudno, Adaś. Będziesz się musiał przejechać do Lwowa. Plan B, jak mówią amerykańscy towarzysze.

Adamek czekał, nie próbując o nic pytać. Patrzył, jak pułkownik otwiera sejf, odlicza banknoty, wkłada do koperty. Kiedy trafiła do jego rąk, zerknął do środka. Raz i na krótko.

– Aha – mruknął. – To co zwykle?

– Na początek. Ma pokwitować jak zawsze. Masz tu pięć tysięcy dolarów. Jedna dziesiąta, standardowo. Ale potem będziesz musiał zrobić coś mniej standardowego.

– Nie ma sprawy.

– Nie, Adaś. Jest. Dlatego zorganizuję ci kogoś do pomocy. – Woskowicz podniósł słuchawkę telefonu, włączył szyfrator, wybrał kod. Nie czekał długo: po tamtej stronie też ceniono sobie czas. – Halo? Chcę mówić z panem Henrykiem… Nieważne, kto. Na pewno będzie chciał. – Chwila ciszy. – Cześć, Skarpeta. Mam do ciebie taką małą prośbę…

* * *

Podłoga miała wymiary jednoosobowego tapczanu. Wyżej było nieco szerzej: między stemplami z surowych pni wyżłobiono głębokie wnęki na zapasy. Póki człowiek siedział, wsparty łokciem o ziemną półkę, ciasnota nie dokuczała aż tak bardzo.

– No i zostałam wdową.

Gnietli się w tej norze pół godziny, a od dwudziestu minut mieli światło i mogli się przyglądać, jak z Mirka uchodzi reszta życia. Nikt się nie odzywał. Baśka tuliła do piersi głowę męża, głaskała jego dłoń, lecz mówić nie próbowała. Dopiero teraz.

Iza i Kiernacki starali się nie dotykać leżącego pośrodku ciała, ale ceną tego usunięcia się na bok i choćby symbolicznego pozostawienia Drzymalskich samych było stłoczenie się w kącie i potrącanie przy każdym ruchu.

– Przepraszam – mruknęła, czując jego żebra pod łokciem. Potem posłała siedzącej naprzeciw kobiecie jeden z najłagodniejszych uśmiechów, jakie Kiernacki oglądał. – Może zgasimy światło?

Baśka pokręciła głową. Nos miała rudy od krwi: za często go wycierała. Teraz jednak nie płakała.

– Wszystko w porządku – zapewniła lekko chrapliwym głosem. – Nie przejmujcie się mną. Sama nie wiem, czemu ryczałam. Przecież już od dawna…

Kiernacki odczekał chwilę, po czym sięgnął w głąb niszy. Kiedy zatrzasnęli właz, Baśka po omacku odszukała latarkę, a potem lampę naftową, lecz niczego więcej nie ruszali. Kolejno wyjmował opakowane w brezent i folię przedmioty.

– Konserwy – skomentowała Iza rezultat przeszukania pierwszej paczki. – To wasza spiżarnia? Chowacie przed złodziejami?

– Nie wiedziałam, że tyle naznosił. – Baśka posłała obojętne spojrzenie w głąb schowka. – Kiedy mi pokazywał to miejsce, była tylko lampa i latarka. Powiedział, że w razie kłopotów mogę się tu schować.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x