Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola краткое содержание
Chorangiew Michala Archaniola - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
- Co to znaczy? - spytał Ihor, podnosząc na mnie wzrok.
Skinieniem głowy odprawił ochroniarza, który przyniósł lodówki.
- Wyjaśnię ci wszystko po kolei - obiecałem. - Najpierw niech Fiedia to otworzy. - Wskazałem na większą skrzynkę z oznaczeniem czerwonego krzyża.
Pogrzebacz wzruszył ramionami, a potem uchylił wieko lodówki. Zapewne strażnicy przy bramie przebadali ją dokładnie, ale chyba bez otwierania. Było wiele możliwości - prześwietlenie urządzeniem rentgenowskim o wysokiej rozdzielczości, badanie chemicznym testerem do wykrywania materiałów wybuchowych czy wykrywacz metalu. Gdyby zobaczyli, co jest w środku, Magik nie siedziałby teraz tak spokojnie… Ta powściągliwość ochrony mnie nie dziwiła, w tej branży zbytnia ciekawość nie popłacała, w razie jakiegokolwiek przecieku szukano winnych wśród tych, którzy posiadali konkretne informacje. Nikt się nie palił, aby zostać zaliczonym do tej grupy.
- O, kurwa… - wyszeptał Fiedia.
Z jego twarzy odpłynęła krew. Wyciągnął i ułożył na stole trzy ludzkie głowy. Oczywiście reakcja Pogrzebacza nie miała nic wspólnego z dekapitacją kilku osób. Chodziło tylko i wyłącznie o fakt, co to były za osoby.
- Szaleniec i jego dwaj porucznicy - powiedziałem pozornie beznamiętnie.
Nie patrzyłem wprost na głowy, kierowałem wzrok gdzieś pomiędzy Fiedię i Ihora. Starałem się nie zwracać uwagi na żółć podchodzącą mi do gardła.
- Co to jest? Dlaczego…? - wyjąkał Magik.
Wstałem i bez słowa zdjąłem marynarkę oraz koszulę, pokazując im świeże szramy od noża.
- Dotarłem na ranczo - powiedziałem z naciskiem. - Spotkałem tamtych dwóch. - Skinąłem w stronę mniejszej skrzynki.
Fiedia gorączkowo sięgnął do lodówki.
- Wasia Kruk, tego drugiego nie znam! - krzyknął. - Z Wasią byłem w Afganie. On faktycznie lubił nożem…
Spojrzał na mnie z mieszaniną obawy i podziwu. Awansowałem. Ze zwierzyny łownej stałem się myśliwym, kimś, z kim trzeba było się liczyć. Schyliłem się, by sięgnąć po koszulę, gdy dopadł do mnie Ihor i jednym szarpnięciem pociągnął ku sobie. Oniemiały wpatrywał się długo w wyryte na moim ramieniu litery A i M. Symbol Michała Archanioła.
- Otriad Archistratiga Michaiła - niemal jęknął, wodząc opuszkami palców po wypukłych bliznach.
Przeżegnał się prawosławnym znakiem krzyża, Fiedia także. Odsunąłem się spokojnie i zacząłem się ubierać. W myślach dziękowałem Michałowi Archaniołowi i wszystkim świętym za Marka i jego weteranów. Gdyby na ich miejscu był zwykły oddział antyterrorystyczny, w momencie kiedy Magik chwycił mnie za ramię, wybuchłaby strzelanina. Wątpię, abym ją przeżył.
- Masz dług do spłacenia, Ihor, wielki dług - powiedziałem. - Zgłosi się do ciebie…
- Nie - przerwał mi gorączkowo Magik. - W żadnym wypadku! Mam dług i akceptuję to - kontynuował już spokojniej. - Zrobię, co uznasz za stosowne, i nie mówię o tych żulach z Kanady, to drobiazg. - Machnął ręką. - Możesz sprawę uznać za załatwioną. Jednak nie ma mowy, żebym rozmawiał czy spotykał się z kimkolwiek innym niż ty. Za duże ryzyko. Tylko z tobą.
- Człowiek, którego chciałem ci przedstawić, jest godny zaufania i reprezentuje… instytucje, z którymi ja nie mam wiele wspólnego - zacząłem. - Jestem naukowcem, a nie…
- Nie! - przerwał mi ponownie Rosjanin. - Ufam tobie i ufam oddziałowi Archistratiga Michaiła, nikomu więcej.
Westchnąłem, ale nie zaprotestowałem. Ze swojego punktu widzenia Magik miał rację. Po co zamieniać pewny kontakt na nowy, zupełnie nieznany? Wtajemniczać dodatkowe osoby?
- No dobrze, niech tak będzie - odparłem bez entuzjazmu. - Kontakt tylko przeze mnie.
Kiedy pożegnałem ich skinieniem głowy, wstali. Po raz pierwszy od początku naszej znajomości. W oczach rosyjskiej mafii wyraźnie awansowałem…
* * *
- Więc mówisz, że jestem już całkowicie bezpieczna - spytała Julia.
- W Polsce - doprecyzowałem. - Gdy wrócisz do Kanady, może być różnie.
Julia pokiwała w zadumie głową, pociągnęła łyk piwa. Zaprosiłem ją do siebie zaraz po tym, jak dostałem wiadomość od Magika. Prześladowcy Julii zostali wytropieni przez jego ludzi i przekonani do wyjazdu z kraju. Nagłego wyjazdu. Przypuszczałem, że cała sprawa dostarczyła nielichej zabawy Afgańcom Ihora. Pewnie pierwszy raz zetknęli się z Kanadyjczykami uważającymi się za mafię… Oczywiście, zdając relację pannie de Becque, pominąłem detale, nie miałem zamiaru zawracać jej głowy drobiazgami. Na przykład tym, że każdy ze ścigających ją gangsterów doznał złamania prawej ręki w trzech miejscach. Nie wiedziałem, co ich czeka po powrocie do Kanady, ale jedno było pewne - będą musieli zmienić zawód, chyba że któryś był leworęczny.
Anna musnęła dłonią mój policzek, dolała mi piwa. Podziękowałem uśmiechem. Od pewnego czasu stosunki między dziewczynami poprawiły się i mogłem sobie pozwolić na zapraszanie obu naraz. Wydawało się nawet, że Julia woli przychodzić do mnie, kiedy jest obecna Anna.
- I jak tam twój fatygant z MSZ? - zmieniłem temat.
- Zazdrosny - skrzywiła się Julia.
- Może przyjdź kiedyś z nim? - zaproponowałem. - Niech się sam przekona, że między nami nie ma już żadnych fluidów?
- Ależ z ciebie matoł.
- Hmm? - Uniosłem ze zdziwieniem brwi.
- Chodzi o te fluidy. Mimo wszystko powinieneś dyszeć nieokiełznaną żądzą do Julii - wyjaśniła mi z uśmiechem Anna. - Zapewniać mnie o głębokich uczuciach, a jednocześnie podszczypać ją pod stołem albo coś. Twój ostentacyjnie deklarowany brak zainteresowania to śmiertelna obraza dla każdej kobiety. Nawet takiej, która tak naprawdę nie chce się z tobą spoufalać.
Przewróciłem bezradnie oczyma.
- Czyli jeśli nie dyszę dziką żądzą do wszystkich znanych mi kobiet w wieku produkcyjnym, to je tym samym obrażam? - upewniłem się.
- Dokładnie tak - poinformowała mnie z wyniosłą miną Julia.
- To chyba zbyt skomplikowane dla mnie - wyznałem.
- Dlatego jeszcze żyjesz - mruknęła Rosjanka. - Nie mam nic przeciwko takiemu faux pas, w końcu to nie ja jestem obrażana - dodała złośliwie.
Julia pokazała jej język, ale po chwili spoważniała, wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Mogę ci zadać dość osobiste pytanie? - zwróciła się do Anny.
Odpowiedziało jej przyzwalające mruknięcie.
- Jak znalazłaś się w Specnazie?
Spiorunowałem Julię wzrokiem, ale było już za późno, wyczułem, że Anna zesztywniała, beztroski nastrój uleciał bezpowrotnie.
- Nie musisz odpowiadać… - zacząłem.
Powstrzymała mnie gestem.
- Odpowiem - powiedziała. - Bardziej tobie niż Julii, masz prawo wiedzieć, a sama nigdy bym tego nie zrobiła.
Westchnęła głęboko, zacisnęła dłonie w pięści.
- Studiowałam architekturę w Moskwie tuż przed pierwszą wojną czeczeńską. Wtedy jeszcze wolałam budować niż wysadzać w powietrze… Mój brat był w wojsku, a reszta rodziny mieszkała w Groznym. Rodzice i młodsza siostra. Miała wtedy szesnaście lat. Stosunki między Rosjanami i Czeczeńcami układały się do tej pory różnie, ale moja rodzina żyła dobrze z miejscowymi, mieliśmy w Groznym wielu przyjaciół - Czeczenów. Kiedy inni Rosjanie zaczęli uciekać, rodzice i siostra zostali. Mieliśmy niewielki domek zbudowany z oszczędności całego życia, żal było wyjeżdżać, zostawiając dobytek. Sytuacja zaostrzała się, rosyjskie wojska szykowały się do interwencji, brat dzwonił co dzień do rodziców, namawiając ich na wyjazd, jednak bezskutecznie. Oni czuli się w Groznym bezpiecznie… Tamci przyszli któregoś wieczoru, niemal trzydziestu, większość z nich to byli znajomi: sąsiedzi, koledzy ze szkoły. Ludzie, którzy byli przyjaźnie przyjmowani w naszym domu, czasem zostawali na obiad… Ojca zarąbali w drzwiach siekierami, bo nie chciał ich wpuścić do środka. Matka miała szczęście, pchnęli ją nożem, gdy broniła ojca - opowiadała głuchym głosem Anna. - Siostra… Zgwałcili ją wszyscy, zrabowali, co się dało, a na koniec podpalili dom. Tanie z Groznego wywiózł znajomy Czeczen. Miał żonę Rosjankę, więc wiedział, że to kwestia czasu, zanim dobiorą się i do niej…
- Co się z nią stało, z twoją siostrą? - zapytała drżącym głosem Julia.
- Straciła kontakt z rzeczywistością. Odwiedzam ją czasem w psychuszce…
- A ci Czeczeni? Nikt ich nie oskarżył? Nie ukarał?
Anna roześmiała się gorzko.
- Masz na myśli sądy? Czeczeńskie sądy? Na pewno rozpatrzyłyby tę sprawę obiektywnie i uczciwie… Ale nie martw się, oni zostali ukarani i żaden z nich nie miał lekkiej śmierci.
- Kto ich zabił?
- Dżuma - odparła, wstając z miejsca, Anna.
Powstrzymała mnie gestem, dając do zrozumienia, że chce zostać sama, i wyszła z pokoju.
- Julia… - wysyczałem.
- Przepraszam, nie wiedziałam… - wyszeptała, z wyraźnym trudem powstrzymując łzy. - Jak można tak…? Jak ci ludzie…? - Ukryła twarz w dłoniach.
- To wojna - powiedziałem szorstko. - A na wojnie nie ma aniołów po żadnej ze stron.
- Ale nie rozumiem, jak mogła zabić ich choroba? Wszystkich naraz?
- To nie epidemia, to brat Anny - odparłem ponuro. - Dżuma, pułkownik Specnazu…
* * *
Zaczęły się rozbierać zaraz po wejściu do mojego gabinetu. Normalnie chodziły ubrane, a raczej rozebrane, jak tanie dziwki, jednak dzisiaj prezentowały się wyjątkowo… porządnie. No, ale była to kwestia roli, jaką zamierzały zagrać, nie pierwszy raz zresztą. Błyskawicznie zrzuciły skromne ciuszki, nic dziwnego, gdybym natychmiast zaprotestował albo uciekł na korytarz, mógłbym pomieszać im szyki. Obserwowałem to bez jakichkolwiek emocji, czekałem na rozwój wypadków. Nie zdziwiło mnie nawet, kiedy już w bieliźnie jedna spoliczkowała drugą. Zapewne nie wystarczyła im kompromitacja wykładowcy, miałem być także brutalnym gwałcicielem… Nie odezwałem się też, gdy podrapały sobie twarze i biusty.
- Skończyły panie ten występ? - spytałem chłodno.
Wtedy zaczęły krzyczeć. Jeden z czekających na zaliczenie studentów zadzwonił po policję, godzinę później siedziałem już w gabinecie rektora.
- Co pan ma na swoje usprawiedliwienie? - Pobielały na twarzy rektor wpatrywał się we mnie z wściekłością.
- Usprawiedliwienie? - Uniosłem leniwie brew. - A o co jestem oskarżony?
- Dobrze pan wie! Proszę nie nadużywać mojej cierpliwości! Ciekawe, czy byłby pan równie arogancki, gdyby na moim miejscu siedział pański promotor?
Przez chwilę wpatrywałem się we własne paznokcie, starając się okiełznać drzemiący we mnie gniew. Mogłem oczywiście powiedzieć to i owo rektorowi, był na tyle uczciwy, że nie mściłby się za to, jednak nie widziałem sensu obrażać porządnego w gruncie rzeczy człowieka. Nawet jeśli okazał się naiwny.
- Moglibyśmy odłożyć szczegółowe wyjaśnienia do jutra? - poprosiłem. - O ile wiem, nie sporządzono jeszcze policyjnego protokołu, panienki nie skończyły składania zeznań, nie przeprowadzono wszystkich badań…
- Jakich badań? Przecież one nie skarżyły się, że pan je zgwałcił, tylko że…
- Tylko że próbowałem - dokończyłem dobrodusznie. - No tak, ale moja wersja jest zupełnie inna.
- Słyszałem, że pan twierdzi, iż część zaliczeń załatwiły sobie w łóżku, a pan się oparł…
- Bez trudu - powiedziałem szczerze. - Dziwki kompletnie mnie nie podniecają.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: