Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola краткое содержание
Chorangiew Michala Archaniola - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
Odchyliłem marynarkę, pokazując nóż w umocowanej pod pachą pochwie.
- Rękojeścią - wyjaśniłem.
- Super! - zawołała.
- Mało brakowało, a zarobiłabyś odwrotną stroną.
Wzruszyła ramionami.
- Ryzyko zawodowe - stwierdziła beztrosko.
- Coś na ząb? - zaproponowałem.
- Burczy mi w brzuchu - przyznała.
Przeszliśmy do kuchni, Koszka usiadła w wygodnym, wyściełanym krześle z poręczami, a ja zająłem się kolacją. Usmażyłem skwarki, odsączyłem je na papierowym ręczniku, z patelni odlałem nieco tłuszczu, wrzuciłem cebulę i dwa pokrojone w kostkę pomidory. Po chwili dodałem czosnku.
- Ale pachnie - odezwała się Koszka. Usłyszałem, że przełknęła ślinę.
- Jeszcze chwilkę. - Uśmiechnąłem się, rozbijając kilka jajek.
Do gotowej jajecznicy dodałem skwarki, postawiłem na stole dwa kubki z herbatą i nakroiłem chleba.
- Pycha! - mruknęła z pełnymi ustami. - A teraz powiedz mi, jak mam odpracować gościnę.
- To naprawdę nie jest konieczne.
- Nalegam. - Spojrzała mi prosto w oczy. - Źle bym się czuła, gdybym w żaden sposób ci się nie odwdzięczyła.
- Umiesz gotować? - spytałem.
- Nie - padła zdecydowana odpowiedź. - Chyba że chodzi o podgrzewanie wojskowych racji żywnościowych.
- Matka cię nie nauczyła? - zażartowałem.
Przełknęła w milczeniu kilka kęsów.
- Nie pamiętam matki - odpowiedziała. - Były jakieś ciocie. - Wzruszyła ramionami. - A potem wylądowałam na ulicy.
- Przepraszam, nie…
- To oczywiste, że nie wiedziałeś. - Machnięciem ręki zbyła moje zmieszanie. - Nieważne, było, minęło.
- Jak znalazłaś się w akademii FSB?
- Jest w Rosji taki program, armia zbiera dzieciaki z ulicy.
- Armia?!
Przytaknęła.
- Nasz kraj nie ma tyle pieniędzy na cele socjalne, co Europa Zachodnia. Armia pomaga dzieciom, a przy okazji sobie. Prowadzi szkoły o lekko wojskowym profilu. Na początek nic nadzwyczajnego, ot, wuefista jest weteranem z Afganistanu i poza normalnymi ćwiczeniami może ci pokazać, jak walczyć. Matematyk opowie o szyfrach, informatyk zademonstruje, jak bronić się przed internetowym atakiem. Jeśli chcesz. Przez cały czas trwa dyskretna selekcja, kiedy skończysz szkołę średnią, możesz zrobić, co ci przyjdzie do głowy, także odciąć się od tego wszystkiego. Jednak większość chce zostać razem, w rodzinie. Idą do oddziałów specjalnych, FSB, wywiadu wojskowego, desantu… Są wytrzymali na niewygody, karni i świetnie wyszkoleni. Bo ćwiczyli od dziecka…
- To wygląda jak szkolenie janczarów - zauważyłem.
- W jakimś stopniu tak jest. Jednak…
- Tak?
- Jako dwunastolatka na ulicy byłam nikim. Każdy mógł mnie mieć za parę groszy albo i za darmo, jeśli był silniejszy. Ale najgorsza była samotność, świadomość, że mój los nikogo nie obchodzi. Ci ludzie… z armii, wiem, że wykonywali rozkazy, realizowali plan, jednak jako pierwsi okazali mi przyjaźń. Kiedy odchodziłam z nimi, natknęliśmy się na mojego alfonsa. To był taki napakowany bysior na sterydach, miał nóż. A ja szłam za rękę z chudym, łysym kurduplem. Jego towarzysz zniknął chwilę wcześniej, teraz wiem, że pilnował nam pleców, na wypadek gdyby mój „opiekun” miał kumpli. Dlatego tamten zaatakował, nie bał się jakiegoś chudzielca. W chwilę później leżał na asfalcie w nożem we własnej dupie i połamaną ręką. I wył. Och, jak on cudnie wył… A ja chciałam, żeby łysol mnie polubił, i chciałam umieć się bić. Żeby to osiągnąć, zrobiłabym dosłownie wszystko. Jednak nie musiałam. Ten łysy okazał się ojcem Andrieja, polubił mnie dla mnie samej, a kiedy go poprosiłam, nauczył walczyć.
Milczałem długo, nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Zaszokowałam cię, uraziłam? - spytała spokojnie.
- Nie - mruknąłem. - Nie uraziłaś. Ale może zmieńmy temat?
Posłusznie skinęła głową.
- Więc co mogę dla ciebie zrobić?
- W zasadzie jest coś takiego, lecz to raczej delikatna sprawa… Chciałbym, abyś śledziła pewnego człowieka. Problem polega na tym, że to profesjonalista najwyższej klasy, choć już nieaktywny. O ile mi wiadomo - dodałem po namyśle.
- Chcesz go zabić czy porwać? - Zabłysły jej oczy.
Zaskoczony spojrzałem na Koszkę, myślałem, że żartuje. Nie żartowała.
- Ani jedno, ani drugie - skrzywiłem się z niesmakiem. - To mój wujek. Jest dość skryty, a muszę wiedzieć pewną rzecz.
- To wszystko? - westchnęła z pewnym zawodem.
- Prawie. Możesz mi też posłużyć jako konsultantka.
- W zakresie damskiej bielizny? - rzuciła bezczelnie.
Ostrzegawczo pogroziłem Koszce palcem.
- Nie, z tym już koniec. Chodzi o wybór pierścionka zaręczynowego.
- Czemu nie spytasz szczęśliwej wybranki?
- Bo chcę jej zrobić niespodziankę, no i trochę się boję. Wolę postawić ją przed faktem dokonanym.
- Nie martw się. - Uśmiechnęła się kpiąco. - Jakby poszło nie tak, znajdziemy ci jakąś miłą, ładną i posłuszną Rosjankę.
Burknąłem coś pod nosem. Nie miałem zamiaru przekonywać Koszki, że znalazłem już miłą i ładną Rosjankę. Tylko z tym posłuszeństwem bywało różnie…
* * *
Paczka była średniej wielkości, jakieś czterdzieści na czterdzieści centymetrów. Stemple pocztowe i nazwisko nadawcy potwierdzały, że przyszła z Rosji. Gilbert popatrywał na nią z lekkim niepokojem.
- Ciężka jak cholera - powiedział. - Kojarzysz nadawcę? Bo ja nie znam żadnego Derbulina.
- Major Nikołaj Piotrowicz Derbulin z rosyjskiego Specnazu. Znam - potwierdziłem.
- Nie wybuchnie? - spytał. - I dlaczego przysłali to do mnie?
- To pewnie taki dowcip - stwierdziłem. - Wiesz, w stylu: „Znamy cię i wiemy, gdzie mieszkasz”.
- „Udusimy twojego psa, kotka i złotą rybkę, a ciebie wysadzimy w powietrze”? - wzdrygnął się Gilbert. - Może oni się dowiedzieli, że jestem za wolną Czeczenia?
- Ja też jestem za wolną Czeczenia - mruknąłem, przecinając papier. - Mimo wszystko…
- To może chcą wysadzić nas obu? I czemu „mimo wszystko”?
Sięgnąłem w głąb paczki, rozwinąłem otuloną jak mumia egipska butelkę, potem następne. Ustawiłem je w rządku na stole. W sumie Derbulin przysłał mi sześć litrów.
- No, wreszcie! - zawołałem.
- Co wreszcie?
- Mamy materia prima. Powinno wystarczyć i dla ciebie, i na wódkę.
- Jesteś pewien? Może ktoś ich oszukał?
Popatrzyłem na Gilberta z politowaniem.
- Ty byś ich oszukał?
Gilbert przełknął z trudem ślinę.
- Raczej nie - wymamrotał.
- Ile ci potrzeba?
- Jeśli to prawdziwa materia prima, wystarczy mi pół litra i jeszcze zostanie, resztę możesz dać temu wieśniakowi.
Kwaśna mina mojego przyjaciela świadczyła wyraźnie, co myśli na temat wykorzystywania zasad alchemii w tak prozaicznych kwestiach, jak produkcja alkoholu. Ja się tym nie przejmowałem, zamierzałem za to dopilnować, żeby wódka została wytworzona jak najszybciej i z zachowaniem wszelkich zasad królewskiej sztuki. Podejrzewałem, że produkt końcowy będzie miał duży zbyt… Nie miałem też zamiaru tłumaczyć Rosjanom, iż nieco się pomylili, myśląc, że to Gilbert wytwarza wódkę, lepiej, aby nie wiedzieli nic o preparacie długowieczności. Historia medycyny dowodziła, że w obliczu spełnienia jednego z największych marzeń ludzkości niektórzy zaczynali się… gorączkować.
- Co z tą Czeczenia? - przypomniał mi Gilbert.
Machnąłem ze złością ręką. Nie chciało mi się wyjaśniać, że wśród czeczeńskich dowódców nie ma jedności, że nie wszyscy z nich walczą dla kraju, że na terenie Czeczenii działa zarówno rosyjska, jak i czeczeńska mafia, a swoją grę prowadzą też rosyjskie służby specjalne. Odzyskanie niepodległości było ideą kruchą niczym szklany zamek. Wątpiłem, aby wytrzymała ona konfrontację z rzeczywistością.
- Jestem „za” - powiedziałem - ale widzę też wiele problemów, jakie są z tym związane. Pierwszy z brzegu to Czeczeni, którzy współpracują z Rosjanami, ludzie Kadyrowa. Część mieszkańców Czeczenii popiera go z mniejszym lub większym entuzjazmem, choćby dlatego, że widzi w nim szanse na normalizację sytuacji. Część nienawidzi go za to, że w drugiej wojnie czeczeńskiej stanął po stronie Rosjan, oraz za styl sprawowania rządów. Podobno Czeczeni boją się oddziałów Kadyrowa bardziej niż rosyjskich żołnierzy… Jak myślisz, co by się stało, gdyby ktoś machnął czarodziejską różdżką i nagle Czeczenia odzyskała niepodległość? Czy nie nastąpiłaby krwawa runda rozliczeń i porachunków? Czy z Czeczenii wycofałaby się mafia? Zaprzestała przerzutu narkotyków? Czy rosyjskie służby specjalne zrezygnowałyby z kontroli tego terenu? Dowódcy polowi przestali się kłócić, nie walczyliby o władzę?
Roześmiałem się sarkastycznie.
- A islamiści, którzy z takich lub innych powodów pomagają teraz Czeczenom? Czy nie zgłosiliby się po spłatę długu? Wiesz? Mnie najbardziej żal zwykłych ludzi: zarówno Czeczenów, jak i Rosjan. Tych, którzy chcieli tam tylko spokojnie żyć.
- Dajmy temu spokój - zaproponował Gilbert, marszcząc gniewnie czoło. - Wojna to gówno.
Przytaknąłem. Wojna to rzeczywiście gówno, zawsze i wszędzie. Czasem większe, czasem mniejsze. Z jednej strony trzeba walczyć z terroryzmem, to nie ulegało wątpliwości, z drugiej - stosowanie pewnych metod przysparzało tylko zwolenników islamistom. Rosjanie bynajmniej nie byli w tym osamotnieni. Amerykańskie metody przesłuchiwania bez zostawiania śladów i poprzez seksualne upokarzanie dawały podobny efekt. Jednak w warunkach bojowych podana na czas informacja była na wagę życia, a przeciwnicy także się nie patyczkowali, zdecydowanie nie… Czy istniała jakakolwiek możliwość przerwania tego błędnego koła? Nie wiedziałem. Może gdyby jedna ze stron zaczęła walczyć bez nienawiści? Tylko jakim cudem? Zresztą, trudno było uwierzyć w realność takiej wizji. Kto zaryzykowałby, żeby spróbować wprowadzić ją w życie? Nikt o zdrowych zmysłach. Chyba żeby stanęła za nim jakaś moc, artefakt.
Na przykład sztandar Michała Archanioła… Zagryzłem wargi - trzeba było jak najszybciej wysłać Annę do Tajlandii. Nawet gdyby cały szum wokół relikwii okazał się bzdurą. Podszedłem do jednego z regałów i wyjąłem wydaną w siedemnastym wieku książkę o właściwościach kamieni szlachetnych. Postanowiłem zająć się czymś przyjemniejszym. Zanim pójdę kupować pierścionek, nie zaszkodzi zapoznać się z teorią…
* * *
O szmaragdzie Marcin Siennik w szesnastowiecznym Herbarzu czyli ziół tutecznych i zamorskich opisaniu pisał, że: „Jest pożyteczny ten kamień ludziom, którzy czystość cielesną miłują, gdyż złączenia cielesnego nie cierpi”. Miał on także „żądze cielesne uśmierzać”. Nie sądziłem, aby była to najlepsza rekomendacja dla kogoś, kto nie stronił od owych żądz, jednak i kamień, i pierścionek bardzo mi się podobały. Pasowałyby do oczu Anny. Z kolei inne właściwości szmaragdu, takie jak polepszenie pamięci, ochrona przed trucizną i ukąszeniem wściekłego psa, były nie do pogardzenia. Moja wybranka miała do czynienia ze wściekłymi psami. Takimi na dwóch nogach…
Poprosiłem ekspedientkę o podanie pierścionka. Zanim spełniła moje życzenie, przekazała jakiś sygnał ochroniarzowi, tamten, robiąc groźną minę, stanął tuż przy drzwiach. Przewróciłem oczyma - ciekawe, co by zrobił, gdybym przyłożył jej teraz nóż do szyi? Jak długo zachowałby pewność siebie?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: