Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola краткое содержание
Chorangiew Michala Archaniola - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
Kiedy wyszedłem na środek sali, Magik zadzwonił lekko widelcem w kieliszek, mimo gwaru wszyscy usłyszeli sygnał. Jeden z Rosjan dopilnował, żeby cała obsługa opuściła pomieszczenie. Zapanowała cisza, znalazłem się w centrum uwagi.
- Nasz przyjaciel ma nam chyba coś do powiedzenia - oznajmił z uśmiechem Ihor.
Obrzuciłem go ponurym spojrzeniem, a potem w paru zdaniach przedstawiłem swoją propozycję.
- Co z tego będziemy mieli? - zapytał wprost jeden z biesiadników. - I po cholerę te zastrzeżenia, by zostawić przy życiu tych, którzy nie będą walczyć?
- A co to za różnica? - odburknąłem. - Musisz zabijać wszystko, co się rusza?
- Różnica jest taka, że jeśli celem jest likwidacja magazynu i jego… obsługi, można zastosować zupełnie inne procedury, niż w wypadku, kiedy mamy selekcjonować wrogów na tych z bronią i bezbronnych. To tak, jak na wojnie: jeśli walczysz o jakąś ulicę i widzisz, że strzelają do ciebie z małego białego domku, to nie wpadasz tam ze swoimi ludźmi, wdając się w strzelaninę na każdym pół-piętrze, tylko dzwonisz do dowódcy najbliższej baterii moździerzy i mówisz: „Wania, pierdolnij w ten domek”.
- Nie można pierdolnąć w ten domek - powiedziałem stanowczo.
- Niby dlaczego? I powtarzam: co z tego będziemy mieli?
Powiodłem wzrokiem po biesiadnikach, nie wyglądało na to, abym kogokolwiek przekonał.
- Pozbędziecie się konkurencji - rzuciłem bez przekonania.
- Słaby argument. - Pokręcił głową Ihor. - Zrobiłem już swoje, zawiadomiłem was. Dlaczego mam odwalać waszą robotę?
Postanowiłem wyciągnąć asa z rękawa, skinąłem na Fiedię - wcześniej musiałem mu oddać walizeczkę. Rosjanin otworzył ją i znieruchomiał niczym rażony gromem. A ja uniosłem w górę opakowany w folię fragment sztandaru.
- To chorągiew Michała Archanioła. Nie oferuję wam pieniędzy ani żadnych innych korzyści. Jako Chorąży obiecuję jedynie błogosławieństwo Archistratiga dla tych, którzy podejmą walkę w jego imieniu. O ile w jej trakcie będą przestrzegać jego kodeksu.
- To… to autentyk? - wykrztusił Ihor.
Rosjanin, tak jak i inni, zerwał się na nogi i wpatrywał z niedowierzaniem w strzęp sztandaru.
- Przecież wiesz - odezwałem się łagodnie. - Czujesz to.
Magik podszedł bliżej, przeżegnał się i ucałował ze czcią chorągiew.
- Wchodzę w to - odezwał się Pogrzebacz. Zawtórowali mu inni. Wygrałem. Starając się nie okazywać żadnych uczuć, schowałem relikwię do walizki. Ihor uciszył towarzystwo oszczędnym ruchem dłoni.
- Jest jeden podstawowy warunek - odezwał się cicho. - Jeśli go nie spełnisz, cała sprawa będzie nieaktualna.
- O co chodzi? - rzuciłem szorstko.
Poczułem, jak skronie ściska mi niewidzialna obręcz. Wygrałem - akurat…
- Nie będziesz brał w tym udziału - oświadczył stanowczo.
- Niby czemu?! - warknąłem. - To moja sprawa i mój kraj!
- Proszę, jaki kogucik - parsknął jeden z Rosjan.
- To nie jest trzęsimajtek - powiedział Fiedia Pogrzebacz. - Zabił Wasię Kruka. Gołymi rękoma.
- No to w czym problem? - spytał tamten uparcie, choć dużo mniej agresywnie.
Najwyraźniej rekomendacja Pogrzebacza miała swoją wagę.
- Dżuma - odpowiedział krótko przyboczny Ihora. - To kumpel Dżumy, no i aktualny Chorąży. Wyobrażasz sobie, co zrobiłby Dżuma, gdyby się okazało, że ten tutaj zginął w czasie naszej akcji?
Pobladłe nagle twarze obecnych świadczyły, że sobie wyobrażają.
- Żadnej dyskusji - zarządził. - Jeśli się nie podporządkujesz, nie kiwniemy palcem.
Ze złością kopnąłem najbliższy stół. Nie wierzyłem nawet w ułamek tego, co powiedział mi Pogrzebacz. Miałem przed sobą zimnokrwistych bandziorów i morderców, gdybyśmy stanęli przeciwko sobie, bez namysłu nacisnąłbym spust.
Jednak wyglądało na to, że relikwia wyzwoliła w nich resztki człowieczeństwa, sprawiła, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów poczuli chęć zrobienia czegoś dla innych, a ja zostałem skazany na stanie z boku. Czułem strach przed tą akcją i na pewno bałbym się jeszcze bardziej, gdyby doszło do starcia, ale posyłanie do walki innych ludzi, podczas gdy sam mam siedzieć w bezpiecznym miejscu, wydało mi się trudne do wytrzymania. Wstydziłem się.
- Taki los dowódcy - odezwał się Fiedia Pogrzebacz. - Śle do bitwy innych, a sam czeka…
Dopadłem chudzielca z wściekłością, złapałem za ubranie. Nie bronił się, nie wyczułem w nim cienia kpiny. W jego wzroku wyczytałem jedynie zrozumienie pomieszane z nutą goryczy. Opuściłem ręce.
- Niech będzie, zgadzam się - wymamrotałem.
* * *
Szarzało. Objuczeni bronią i sprzętem ludzie Magika podchodzili pod magazyn. Dwóch niosło taran, wszyscy założyli maski przeciwgazowe. Tuż przy budynku podzielili się na zespoły szturmowe, wiedziałem, że z pewnej odległości ubezpieczają ich snajperzy. Zagryzłem wargi - mój udział w akcji sprowadzał się do obserwacji i pilnowania sztandaru.
Poranną ciszę przerwał huk wystrzeliwanych granatów z gazem łzawiącym, jednocześnie Rosjanie zaatakowali główne drzwi taranem. Strzelano w okna na parterze, starając się stworzyć strefę bezpieczeństwa dla wdzierających się do wewnątrz zespołów. Po chwili usłyszałem brzęk wybijanych szyb - trzeba było oczyścić framugi z odłamków szkła. Drzwi ustąpiły po piątym uderzeniu, jeden z Rosjan cisnął do środka granat hukowy, inny ruszył przodem, osłaniając całą grupę niesioną przed sobą tarczą balistyczną. Dwa okna zostały już sforsowane, pod ostatnim ktoś na czworakach stworzył „schodek”, aby ułatwić kolegom wdarcie się na wysoki parter. Z budynku dobiegały strzały i wybuchy granatów. Na szczęście najbliższe zabudowania znajdowały się niemal dwa kilometry stąd, miałem nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na całe zamieszanie. Skrzywiłem się, słysząc, że w uwerturę pisaną dotąd na karabinki Heckler & Koch wkradają się obce nuty - Hindusi zaczęli się bronić. Po kilku minutach hałas ucichł, czasem tylko odzywały się podobne do warknięcia krótkie serie i pojedyncze wystrzały ze strzelb gładkolufowych. Ludzie Ihora wygrali, teraz wykańczali niedobitków. Odetchnąłem.
Kiedy w drzwiach stanął Fiedia Pogrzebacz, ruszyłem energicznym krokiem w stronę budynku. Przyboczny Magika rzucił na ziemię maskę przeciwgazową, z wyraźną ulgą pozbył się soczewek kontaktowych i założył okulary.
- Nie lubię tego nowoczesnego gówna - mruknął, chowając kontaktówki. - Starość nie radość…
- Jakie straty? - zapytałem szybko.
- Dwóch rannych, wyjdą z tego bez problemu. Postrzał w przedramię i w udo, ale obie rany czyściutkie, żadna kość nienaruszona. Mieliśmy szczęście… - odparł, mierząc mnie dziwnym spojrzeniem.
- Co z Hindusami?
- Wszyscy nie żyją, poza jakąś wystraszoną dwunastolatką, teraz gada z nią Dimka, on zna hindi.
- Gdzie jest ta mała?
- Drugie piętro i na lewo. - Machnął ręką.
Wbiegłem po schodach, mijając kilka ciał w negliżu, ale za to z bronią. Wyglądało na to, że Rosjanie dotrzymali słowa i zabili tylko stawiających opór. Wokół śmierdziało prochem, gównem i krwią. Jak to po walce.
Dimka - wysoki, barczysty mężczyzna - siedział na skraju łóżka, w którym kuliła się wątła i najwyraźniej śmiertelnie przestraszona dziewczynka. Wyglądała co najwyżej na dziesięć lat. Miała na sobie jedynie coś w rodzaju koszuli nocnej nie pierwszej czystości. Na pytania Rosjanina odpowiadała monosylabami, nie wyjmując kciuka z buzi.
- I jak? - rzuciłem, skinąwszy w stronę dziecka.
- Jest sierotą, porwali ją z wioski w okolicach Kanpuru, to takie miasto na północy Indii - wyjaśnił. - A może sprzedali?
- Sprzedali?!
- Trudno mi ustalić szczegóły, bo ona mówi w miejscowym dialekcie. Po śmierci rodziców mieszkała u wujka, być może ten się dogadał z gangsterami i… - Dimka wzruszył wymownie ramionami. - Teraz ważniejsze, co chcesz z nią zrobić, Polaku?
Drgnąłem nerwowo, słysząc chrząknięcie za plecami. Nie zauważyłem, że naszej rozmowie przysłuchiwał się Ihor.
- Mam krewnych w Stanach Zjednoczonych - powiedział. - Mogę ją tam wyekspediować i dopilnować, żeby została dobrze przyjęta. Do Indii lepiej jej nie odsyłać.
- Ile to będzie kosztować?
- To dla mnie drobiazg - stwierdził. - Nie zawracaj sobie tym głowy.
W jego głosie wychwyciłem niesłyszaną do tej pory nutę. To była niemal prośba.
- Jeśli chcesz - odparłem niepewnie.
- A więc nie ma sprawy - zakończył. - Zajmę się też… obróbką ciał. - Uśmiechnął się krzywo. - A teraz chodź ze mną.
Wyszliśmy na otoczone murem podwórze. Na ziemi leżał stos opakowanych w folię pakietów. Stojący nieopodal Pogrzebacz odkręcał właśnie kanister z benzyną.
- Chcesz sprawdzić, czy to prawdziwa hera, zanim poleję? - spytał.
Zaprzeczyłem, nie sądziłem, aby Rosjanie chcieli mnie oszukać. Kiedy zapłonął ogień, cofnęliśmy się o kilkanaście metrów.
- Lepiej nie wdychać dymu - mruknął Ihor. - Kazać któremuś z chłopców, żeby cię odwiózł do miasta?
- Tak, poproszę.
Kiedy się żegnaliśmy, wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją.
* * *
Każdy, kto mieszka w kamienicy, przywyka z czasem do porannych odgłosów: spieszący się do pracy sąsiedzi, trzaskanie drzwi, warkot samochodów za oknem - to wszystko stanowi jedynie kontrapunkt dla panującej w mieszkaniu ciszy. Zresztą nie można porównywać hałasów wielopiętrowego bloku z tymi, jakie są słyszalne w przedwojennym budynku. Nie ta akustyka. Jednak dzisiaj coś przebiło się przez dźwięki tła, wyrwało mnie ze snu. Komórka. Jednym skokiem dopadłem telefonu. Mam zastrzeżony numer i nie podaję go na prawo i lewo, niemal nie zdarza się, aby ktoś zadzwonił do mnie w jakiejś błahej sprawie, no a przynajmniej nie o tej porze - o szóstej rano. Maks.
- Co się stało?! - rzuciłem gorączkowo.
- Nic specjalnego, przepraszam - odezwał się ze skruchą. - Nie pomyślałem, która godzina.
- Piłeś coś? - spytałem.
Byłem zszokowany, głos wujka brzmiał radośnie, niemal bełkotliwie. Nie, to nie przez alkohol. Coś więcej… Albo spełnił marzenie swojego życia - cokolwiek to było, albo wyruszył na chemiczną wycieczkę. Na plecach poczułem strużki zimnego potu.
- Odrobinę - przyznał. - Chcę cię zaprosić dzisiaj do siebie, zapraszam wszystkich.
- Maks! - warknąłem. - Co się dzieje?!
- Twoje starania odniosły wreszcie skutek. No wiesz, z Sylwią.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, o co mu chodzi, wreszcie załapałem.
- Twoja platoniczna zaczęła z tobą rozmawiać?
- Rozmawiać także… Bo to wszystko szybko poszło.
Odetchnąłem z ulgą.
- Gratuluję - odparłem, starając się nie okazywać rozbawienia.
- Wygłupiłem się, prawda?
- Tylko trochę.
- Przepraszam - powtórzył. - Nie powinienem chwalić się akurat tobie, w twojej sytuacji…
- Maks! - przerwałem mu znużonym tonem.
- Tak?
- Jesteś świetnym facetem, ale jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie, to bije cię na głowę każdy czterolatek.
Naprawdę nie próbuj zastanawiać się, co kto czuje, dobrze? Albo ogranicz się do sytuacji, kiedy przygniatasz komuś gardło spadochroniarskim butem. Wtedy, być może, dasz radę to ocenić. Cieszę się, że do mnie zadzwoniłeś, i zapewniam cię, że nie poczułem żadnej zawiści czy dyskomfortu w związku z tym, że wreszcie ci się powiodło. Może gdyby pochwalił mi się ktoś inny… Przyjadę, gdy tylko zjem śniadanie - zapewniłem. - Aha, ściągnij koniecznie Marka, mam do niego sprawę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: