Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– On coś pił?
– Mnie pani porucznik pyta? – zdziwił się Dopierała.
– Zdrowie Wesołowskiego – wyręczył go Kiernacki. – Ze znanej ci flaszki. Nie uwierzysz, ale nie poległa. Pół pokoju wywróciło do góry nogami, a tej nic. – Zerknął zdziwiony w dół. – Po co zdejmujecie buty, poruczniku?
Usiadła tak jak on, poprzedzając krytyczny moment naciągnięciem koca na kusą spódniczkę. Do Kiernackiego dotarło, że jest w tym samym stroju, tyle że wilgotnym po usuwaniu krwi.
– Mam powód – zapewniła. – Nie sypiam w butach.
– Panią też…? – Dopierała nie dokończył. – Nie skontaktowali się z generałem?
– A jakże. Ale jakoś nie zrobił na nich wrażenia. Jeśli dobrze rozumiem, boją się nas zwolnić bez polecenia co najmniej komendanta wojewódzkiego. A o tej porze komendanci są mało dostępni.
– Zero litości dla jeńców – pokiwał głową Kiernacki. – Czarny chleb i woda. A propos, nie było mowy o kolacji? Nie po to obalaliśmy imperium zła, żeby o suchym pysku…
– Powinnam wtedy za panem pójść. Tak się uwalić… Widać, kto was szkolił.
– Powinnaś… – chciał jeszcze coś powiedzieć, ale rozmyślił się.
– Ponoć ten od karabinu zwiał – przerwał krótką ciszę Dopierała. – Nie popisała się policja.
– To dziura – mruknęła Iza. – Mało ludzi, trudny teren. Ale jeszcze nic straconego. Szukają w całym województwie.
– A nas zapuszkowali.
– Nawet im się nie dziwię. Jak się zaczyna od przesłuchiwania takiego Kiernackiego…
– Słyszałem – pochwalił się Kiernacki. – A tak w ogóle to nie jestem pijany. To manewr taktyczny. Jak się nie chce odpowiadać glinom na niewygodne pytania, najlepiej dać w szyję.
– Na prokuratorów też to działa? – zapytała. Posłał jej kose spojrzenie. – Mniejsza z tym. Naprawdę wygłupiał się pan z tym jeńcem wojennym?
– To nie wygłup. Prowadzimy przecież wojnę. A ja jestem w wojsku. Szczerze mówiąc, tylko to mnie tu trzyma.
– Nie licząc drzwi – zauważył Dopierała. Potem chuchnął w dłonie. – Zimno. Nie wie pani porucznik, czy koce przysługują tylko kadrze?
– Dzisiaj tak. Zwinęli tłum Azjatów na granicy. Areszt pełny. Komendant powiedział, że i tak mamy szczęście. Dostaliśmy celę dla VIP-ów. Każdy ma własną pryczę.
– Wolałbym koc. Ta maszynka jest na chodzie? – wskazał komputer.
– Pizzę możemy zamówić, ale na kawalerię nie licz. Pan kapitan zafundował nam zimny nocleg i nie da się tego odkręcić. Podpadł Woskowiczowi, a to on teraz rządzi.
– Mam pomysł – powiedział Kiernacki, obracając się na brzuch, co pozwalało mu patrzeć w stronę dziewczyny. – Zadzwoń do niego.
Dopiero teraz zwrócił uwagę, że wybrała pryczę na przedłużeniu jego pryczy.
– Jest pan na tyle trzeźwy, żeby poważnie rozmawiać?
– Z Woskowiczem? Zawsze. Aczkolwiek bez wielkiej…
– Ze mną – parsknęła. Kiernacki przywołał na twarz rozanielony uśmiech. Nie wzruszyło jej to. Wskazała głową drzwi, dodając półgłosem: – Dyskretnie.
– Podsłuchują? – wyszczerzył zęby. – Prostoduszne gliny z Leska?
Przyglądała mu się z zadumą. Miała poważną twarz. Powoli uczył się poznawać, kiedy jest poważna – tak naprawdę. Przestał stroić małpie miny.
– Coś złego? – zapytał cicho. Drgnęła, zaskoczona zmianą w jego głosie. – Martwisz się.
Rozchyliła usta, jednak nie zaprotestowała.
– Dopierała, mógłbyś iść spać?
– Proszę? – Kiwający się z dłońmi pod pachami, wyraźnie zmarznięty kapral znieruchomiał. – To znaczy… Aha. Jasne.
– Bez koca nie zaśnie – powiedział Kiernacki, nie patrząc na nikogo. – W tym mundurze też nie. Nie chciałem poruszać tej kwestii, bo facetowi po czterdziestce i bez żony niezręcznie jest składać pewne propozycje, kiedy siedzi w celi z ładnym chłopakiem. Ale jak już mamy przyzwoitkę… Powiedz mu, żeby zdjął te łachy. Wytarł nimi cały trawnik, a rano padało.
Iza zwinęła koc i rzuciła Dopierale.
– Dzięki – mruknął, niepewnie obracając prezent w dłoniach. – Ale raczej… Pani ma na sobie jeszcze mniej.
– Nie bądźcie bezczelni, Dopierała – upomniał go Kiernacki. – Nie komentujcie, co wasz dowódca ma na sobie, a czego nie.
Nie spodziewał się, że oboje skwitują to uśmiechami.
– Możemy się zamieniać co jakiś czas – zgodziła się łaskawie. – A pan kapitan może pożyczyć mi kurtkę. W ramach redystrybucji dóbr. To pojęcie jest zdaje się bliskie jego sercu.
– Pan kapitan ma lepszy pomysł – Kiernacki wskazał palcem najpierw na nią, potem pod swój koc. Oczekiwał lekkiego rumieńca. I nie zawiódł się.
Znokautowała go inaczej: wykonując lekki, ale niemożliwy do przeoczenia ruch głową, a potem cofając się i dopełniając zaproszenia skinieniem dłoni.
– Kurtka dla niego – wskazała też nieźle zaszokowanego Dopierałę. – Tu jest gorzej niż w psiarni. A ja nie chcę tracić dobrego kierowcy. Naprawdę powinniśmy pogadać w cztery oczy. No i nie bądźmy dziećmi. Jest zimno, a nas nie stać na chorowanie.
Kiernacki namęczył się, usiłując dobrać tempo i styl zdejmowania kurtki. Zbytni pośpiech – napalony kochanek. Zwłoka – striptiz. Tak źle i tak fatalnie. Dobrze chociaż, że Dopierała zademonstrował klasę i natychmiast skupił się na zdejmowaniu butów.
– Zmieścimy się? – Iza wyciągnęła się bardziej na boku niż plecach, wcisnęła w krawędź przy ścianie.
– Współczesne wojsko lepiej dba o linię. – Położył się ostrożnie obok, naciągnął koc na oboje. Uważał, by jej nie dotknąć. – A rząd o to, by nauczyciele nie utyli.
– Znów rządzą pana ulubieńcy. – Prycza była szeroka, ale choć się nie dotykali, twarz od twarzy dzieliło niewiele. Pewnie dlatego od razu, spontanicznie i jednomyślnie, przeszli do szeptu.
– Twoi.
– Moi? – szyderczy śmiech w wydaniu szeptem całkiem jej nie wyszedł. – W życiu nie głosowałam na komunistów. I nigdy nie będę.
– Chodziło mi o to, że powinnaś skończyć z tym „panem” – wyjaśnił łagodnie. – To nie znaczy, że się kogoś lubi. Po prostu… dla wygody.
Zamknęła oczy. Niełatwo leżeć obok kogoś, kto nie jest bliski, i patrzeć mu w twarz. Kiernacki poczuł ulgę. Bał się, że mogłaby znaleźć w jego spojrzeniu coś niewłaściwego. Prawdę na przykład. On sam jeszcze jej nie znał, ale cóż z tego.
– To nie tak, że pana… – utknęła na chwilę – że cię nie lubię. – Uśmiechnął się, ale oczywiście nie miała tego jak odnotować. – Po prostu… różnimy się. To długa historia. Nie powinieneś brać tego do siebie. To nic osobistego.
Leżeli w milczeniu. Kiernacki chwilami opuszczał powieki. Głównie z obawy, że te z naprzeciwka uniosą się i dziewczyna zauważy, jak błądzi wzrokiem po każdym zakamarku jej twarzy.
– Zabiłeś go?
Gdyby nie patrzył, nie dostrzegł ruchu bladoróżowych ust – pewnie by nie usłyszał. Tak cichutko zapytała.
– Wesołowskiego? Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Policji coś nie pasuje. Jakiś siniak na karku nieboszczyka. Pytali, czy nie wiem, skąd się wziął.
– I co powiedziałaś? – Oboje mówili szeptem, co doskonale kryło emocje.
– Prawdę. – Odczekała chwilę, już z otwartymi oczyma. – Że nie wiem. A czego się spodziewałeś?
Ostrożnie położył się na wznak. Schowane pod kocem ręce skrzyżował na piersi, ograniczając do minimum zajmowaną przez siebie przestrzeń. Żarówka zalewała mu twarz drażniącym światłem, no i nie widział Izy.
– Że powiesz prawdę. Chyba – dodał po namyśle. – Sam nie wiem. Nie znamy się. Wiem o tobie tyle, że masz fajny, śląski akcent i umiesz się modlić, klęcząc przed bombą. Nie mam pojęcia, jakie są tego typu dziewczyny. Pewnie poważne, zasadnicze.
– Naprawdę mam?
– Akcent? – Zdziwiło go to pytanie. – No… tak mi się zdaje. Nie jestem ekspertem, Śląsk to dla mnie całkiem dziewiczy… – zawahał się. – To znaczy… przejeżdżałem raz czy drugi. I tyle. A to w twoim głosie jest… no, delikatne.
– Myślałam, że w ogóle już… Prawie go nie pamiętam.
– Ale urodziłaś się pod hałdami? – Kątem oka dostrzegł kiwnięcie głową. – No, to sporo wyjaśnia. Jesteś hanyską. Nie możesz mnie lubić. Podobno lejecie naszych przy każdej okazji.
– Zlał cię ktoś? – chyba się uśmiechnęła. – Wtedy, w przejeździe?
– Nie – szepnął. – Ale się bałem. Byłem tam w grudniu… no wiesz. Wtedy.
Cholera, dlaczego tak to powiedział? Nie miała jeszcze trzydziestki; to nie były jej czasy i jej skojarzenia.
– Przejeżdżałeś. – Szept nie miał barwy, niósł nagą treść. Poczuł, że obraca się, kładzie na plecach jak on. – Skotem?
Dziwne, ale nie od razu zrozumiał.
– Nie, no co ty…
– Co ja? – zapytała spokojnie. – A cóż w tym dziwnego? Cała armia wyszła wtedy na ulice. Nie mów, że ty jeden… Zagroda zaraz by cię wsadził za kratki. Człowiek był tu albo tam. Jak to na wojnie.
– To nie była wojna.
– Niech ci będzie. Nie była.
– Teraz jest wojna. – Czuł, że powinien zmienić temat, ale nie umiał tak tego zakończyć. – Drzymalski sam zabił więcej ludzi niż całe ZOMO i SB w latach osiemdziesiątych.
– Tak – szepnęła. – To wszystko załatwia. Dzięki ci, Boże, za Darka Drzymalskiego. Generał Jaruzelski do pięt mu nie dorasta.
– Iza… Nie obraź się, ale skoty oglądałaś z wózka. Nie kłóćmy się o historię. A jeśli czytałaś moje papiery, to wiesz, że socjalizmu broniłem gdzie indziej.
– Wiem. W Szczecinie. Pod stocznią pewnie.
Długo milczeli. Nie odsuwała się.
– Męczysz się ze mną – powiedział, nie otwierając oczu. – Nie jestem ślepy. Jak przyszłaś wtedy na salę… Myślałem, że ten chuch to dlatego, że jesteś nieśmiała. Ale to nie to. Potrzebowałaś paru głębszych, żeby być miła.
– Jestem nieśmiała. Na swój sposób.
– Nie o tym mówimy.
– Nie – zgodziła się. – Fakt, zniosło nas. Miało być o Wesołowskim.
– Ale nie będzie. Był wybuch, ciało znaleźli aż przy łóżku. Pokój zdemolowany. Wesołowski mógł grzmotnąć szyją o krawędź tej szafki z tyłu. Albo coś go uderzyło. Koniec, kropka.
– Zrobiłeś to – powiedziała jakby ze zdziwieniem.
– Może. A może nie. Dowodów nigdy nie będziecie mieli. Przypadkiem wiem, że kamera wypadła przez okno. Swoją drogą to ironia losu. Ktoś się mocno nagłowił, by Wesołowski przeżył wybuch, bo chciał mieć agonię na taśmie – a o tym nie pomyślał.
Znów milczeli. I znów nie zrobiła nic, by się odsunąć, choć na sekundę, symbolicznie. Ale to niewiele znaczyło.
– Nie powiedziałam, co chciałeś zrobić. O tym na dole też nie.
– Fajnie.
– Nie myśl, że to znaczy… Nie zmieniłam zdania. Nie zgadzam się z tobą, ale rozumiem intencje. Na intencjach się skończyło, więc nie ma powodu… Ale zdajesz sobie sprawę, że za coś takiego mogłeś trafić do więzienia?
– Nadal mogę. – Wyczuł ruch: obróciła głowę, by posłać mu zdziwione spojrzenie. – Facet ma nos w kawałkach. Założę się, że poszczuje mnie swoimi papugami.
– Żartujesz.
– Chciałbym. Ale nie zdziwię się, jak wylądujemy wszyscy w jednym areszcie śledczym. Nie wiem, czy zauważyłaś: żaden nie był w mundurze ani nie był kobietą. Czyli przysłali dwie ekipy. Jedna zabijała, druga miała sprzątać. Ich broń jest czysta. W razie wpadki trudno coś udowodnić. Proste, a skuteczne.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: