Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Jak duże?
– Duże – powiedział z naciskiem pułkownik. – I w tym problem. Takich zakupów nie dokonuje się na targowisku. Polski kupiec trafił podobno do szefa tamtejszej mafii i z nim negocjował. A to znaczy, że zdobycie wiedzy na temat rozmów nie będzie tanie. Nasz człowiek… jak by to ująć… potrzebuje pięćdziesięciu tysięcy. Dolarów.
– Drogich macie agentów – mruknął Zagroda, raczej z lekką zazdrością niż naganą.
– UOP stać na taki wydatek – ciągnął Woskowicz. – Problem z zaksięgowaniem. Ten nowy system kontroli wewnętrznej… Nie wiem, czy otrzymał pan premier list szefów wydziałów w tej sprawie. Czujemy się nieswojo. Oczywiście, trzeba sprawdzać prawidłowość wykorzystania funduszy operacyjnych, ale kontrolerzy majora Czekanowskiego poszli o kilka kroków za daleko. Wie pan, o kim mówię? Major Czekanowski albo po prostu Czekista. Bo nie ufa nawet sprzątaczkom. Nie dalej niż w zeszłym tygodniu zakwestionował połowę wydatków na placówkę w Kaliningradzie. Nie dociera do niego, że zagraniczne wydatki siłą rzeczy muszą być zawyżone i opisane nieprecyzyjnie. To już nie czasy Związku Sowieckiego, a my nie pracujemy z ideowcami. Na wschód od Bugu wszystkim trzęsą legalne i nielegalne mafie i to stwarza określone problemy. Członka takiej struktury trudniej pozyskać. Sporo zarabia, więc gaża musi być wysoka, a poza tym koledzy nie cackają się ze zdrajcami czy choćby podejrzewanymi o zdradę. Musimy więc płacić za ryzyko.
– Krótko mówiąc, oczekuje pan koperty z pięćdziesięcioma tysiącami – podsumował Bauer. – Dobrze.
– Chodziło mi raczej o majora…
– Przykro mi, ale to nie moja działka. UOP nie ma w Sejmie dobrych notowań. A zastrzelenie trzech posłów przy całkowicie biernej postawie służb oczywiście ich nie poprawiło.
– Za pozwoleniem… Nie dotarły do nas żadne sygnały o tym, że jakiś Drzymalski wypowiedział wojnę Polsce. Nie mogliśmy przewidzieć tej egzekucji pod Iłżą.
– Nikt nie mógł – powiedział szybko Ziętarski. – Ale nie przekonuje mnie pana sugestia. Duże zakupy broni, spisek… On jest niezrównoważony, a do spisku nie angażuje się takich ludzi.
– Znamy tylko głos – wzruszył ramionami Woskowicz. – Może trudno w to uwierzyć, ale nie ma nawet pewności, że jest jego. Od zawsze był samotnikiem. Jego znajomych można na palcach liczyć. Przynajmniej tych, którzy zgodzili się nam pomóc. Większość kolegów z pracy, sąsiadów, ekspedientek w okolicznych sklepach i temu podobnych wykręcała się, jak mogła. Spośród tych, którzy wysłuchali nagrań, co trzeci uznał, że to nie Drzymalski, a co szósty nie miał pewności. Tak że i my jej nie mamy. Gdyby ktoś porządnie przygotował mistyfikację, podstawił imitatora głosów…
Nie dokończył. Nad stołem zawisło ciężkie, nieprzyjemne milczenie.
– Cudownie – mruknął w końcu Bauer. – To się nazywa postęp w śledztwie. Przedtem wiedziałem przynajmniej, z kim walczymy. Teraz słyszę, że to może jakaś wirtualna postać.
– Co znaczy, że nie macie pewności w kwestii głosu? – zapytał poirytowany generał. – Ten bydlak nie spadł z nieba! Mieszkał z rodziną, prawda? Siedział w więzieniu. Rozumiem, że ekspedientka go nie pamięta. Ale kumpel z celi?
– Dwóch odszukaliśmy, trzeci się rozpłynął. Tak się nieszczęśliwie składa, że cała czwórka miała niewiele na sumieniu i nie da się jej przyczepić recydywy. Żaden też nie wyszedł warunkowo, uczciwie odsiedzieli swoje. Nie ma jak ich przycisnąć. Obaj znalezieni koledzy odmówili pomocy. Jeden był na tyle uprzejmy, że udawał niepewnego, ale drugi oświadczył wprost, że Drzymalski jest w porządku i on go w życiu nie zakapuje.
– A rodzina?
– Rodzina – uśmiechnął się ponuro Woskowicz – wyprosiła moich agentów za drzwi. Widłami.
* * *
–Zgadzasz się? – Kiernacki nie krył zdziwienia. – Ot tak?
– Zatrzymaj, Dopierała – rzuciła z kpiącym uśmieszkiem. – Pan kapitan chce uklęknąć i pobłagać chwilę na kolanach. A może i korzyść majątkową wręczyć.
Kapral oczywiście zignorował rozkaz. Zerkał wprawdzie w lusterko, sprawdzając, co się dzieje na tylnym siedzeniu, ale nie odezwał się od momentu uruchomienia silnika. Kaprale wożący oficerów z reguły zachowują się podobnie, ale Kiernacki łapał się na pytaniu, czy dotyczy to także kaprali noszących w ukryciu pistolety małego kalibru.
– Odniosłem wrażenie – powiedział z lekką urazą – że nie masz dość zabaw w detektywów.
– Ja odniosłam podobne, czytając maile od Grygorowskiego.
– Tak czy siak nikt nas nie widzi w roli śledczych – powiedziała po chwili. – Możemy jechać do Drzymalskich juniorów, ale musisz mnie w razie czego kryć.
– Kryć? – zerknął w jej stronę. – Nie ma sprawy.
Jej usta drgnęły od powstrzymywanego uśmiechu.
– To znaczy… wezmę to na siebie. – Poprawił się. – Gdyby generał miał zastrzeżenia, to powiedz, że cię… no, zmusiłem.
– Dobrze – kiwnęła z powagą głową. Po czym nieoczekiwanie parsknęła śmiechem, teraz już otwarcie.
Kiernacki pogłowił się trochę nad zagadkami niezgłębionej psychiki kobiecej, a potem kazał Dopierale zawrócić w kierunku Leska.
* * *
– Mam na imię Monika i dzwonię z Gdańska. Zastanawiałam się, czy powinnam, ale… Wie pan, panie Kostku, właśnie pisaliśmy próbną maturę z polaka i jeden z tematów brzmiał tak jakoś… no, nie powtórzę dosłownie, ale miało być o bohaterze niejednoznacznym. Kimś, kto jest niby dobry, ale bywa zly, albo na odwrót. Taki wolny, dodatkowy temat, bo na podstawie własnych lektur, filmów, nawet przeżyć.
– Wyciągający – podpowiedział Zdrzałkowicz. – Za moich czasów tak to się nazywało. Jeśli ktoś nie miał pojęcia, co to za jeden ten Mickiewicz, nadal miał szansę. A tak w ogóle życzę złamania pióra na maturze.
– Ale ja… Przepraszam, źle zaczęłam. Nie chciałam się żalić, że za parę dni zdaję. Przynajmniej mogę zdawać. Rano zerknęłam w telewizor i… i nie poszłam do szkoły. Akurat było o tej dziewczynie z mostu Poniatowskiego, co wyciągała braciszka z płonącego samochodu i sama… Też była w maturalnej. Teraz siedzę, słucham radia. Prawie o niczym nie rozmawiacie, tylko o… – zawahała się – o panu Drzymalskim. Wszyscy wieszają na nim psy i…
– Tak pani uważa? A ja się właśnie zastanawiam, czy z matematyki nie prześliznąłem się przez maturę na jakichś wyciągających pytaniach. Bo tak sobie z państwem gawędzę i stawiam znaczki w notesie. Krzyżyk, jeśli rozmówca, jak to pani ujęła, wiesza psy, kółko, gdy nie potępia Drzymalskiego całkowicie. Nikt go dotąd, co prawda, nie pochwalił, ale wie pani co? Wcale nie mam samych krzyżyków. Myślałem, że inaczej się to rozłoży, ale tylko nieznacznie przeważają. Bardzo wiele osób przede wszystkim chce wiedzieć, o co mu chodzi. No i oczywiście, krytykuje władze.
Monika z Gdańska milczała. Pomyślał nawet, że się rozłączyła.
– A ma pan jakiś znaczek dla tych, co chcą Drzymalskiemu podziękować? – zapytała cicho.
Kostek znieruchomiał. Jeszcze nie wiedział, że to to. Że właśnie trafiła mu się rozmowa życia. Ale już wtedy przeczuwał. Może to instynkt. Ludzie dobrzy w swych profesjach podobno mają coś takiego.
– Podziękować? – powtórzył powoli. – Chce pani…?
– Nie wybrałam wtedy tego tematu. Chodziło mi po głowie, że może by tak Kmicic, ten wczesny, nim go Oleńka odmieniła… Też mordował ludzi i dziś dostałby dożywocie jak nic. I pan Drzymalski… Jego raczej zabiją, niż złapią. Ma to w oczach, wie pan? Ale przepraszam. – W eter pobiegło płaczliwe siąknięcie nosem. – Trochę się… denerwuję. Tak mi żal tej dziewczyny z mostu… Jej mama… Ale jestem mu to winna, wie pan? Bo to… to nie jest taki… no, całkiem zły człowiek. Wiem, co zrobił. Tylko że mnie i mojej koleżance uratował wczoraj życie. A nie powinien. Nie byłoby mnie dzisiaj, gdyby nie on. Wiem, że to by wiele nie zmieniło. Mama i tak ryczała całą noc, tata się upił. Starzy Doroty zabronili jej w ogóle komuś o tym wspominać. Więc dzwonię do pana i chcę podziękować panu Drzymalskiemu. Pewnie nie pozwolicie powiedzieć, za co, ale…
– Pani Moniko – przerwał jej najłagodniej, jak umiał. – Proszę wziąć głęboki oddech i spokojnie nam wszystko opowiedzieć. I nie musi się pani spieszyć. Mamy czas.
* * *
Jelcz był sto czternastym pojazdem, który przetoczył się przez taśmę od momentu jej uaktywnienia. Miał pecha: przed nim przejechało po niej co najmniej kilka wozów o masie powyżej trzech ton.
Kanapka z dwóch metalowych taśm przełożonych izolatorem uległa odpowiednio silnemu spłaszczeniu i zamocowany na końcu kondensator mógł się wreszcie rozładować. To uruchomiło prosty obwód i pobudziło zapalnik.
Wkopana w pobocze, osłonięta trawami rura plunęła swą zawartością. Była krótka, podobna do najstarszych, średniowiecznych moździerzy, proporcjami przypominających garnek. Rozsiew miała więc potężny. I o to chodziło.
Setki nakrętek, gwoździ, a nawet kamieni pomknęły w poprzek drogi, rozlatując się szerokim stożkiem, dziurawiąc blachy, prując gumę opon i grzęznąc w wypełniających naczepę belkach. Tylko dwa trafiły w zamocowany za szoferką zbiornik, ale nie miało to wielkiego znaczenia, podobnie jak to, że udo kierowcy rozszarpała rdzawa mutra. Ładunek odmierzony został z myślą o minie ustawionej w typowy dla min kierunkowych sposób, czyli na otwartej przestrzeni, i Drzymalski nie docenił efektu zakopania go w swego rodzaju ziemnej lufie. Gazy, które powinny umknąć bezużytecznie na boki, pognały niszczycielskim huraganem w przód, rozgniotły blaszany zbiornik, rozbryzgując olej napędowy i błyskawicznie pokrywając przednią część ciągnika potężną kulą ognia. Ułamek sekundy wcześniej ta sama fala uderzeniowa wycisnęła szyby ze wszystkich okien szoferki i zabiła kierowcę.
Zestaw był ciężki, więc się nie przewrócił. Zjechał tylko na lewy pas, przetoczył kilkadziesiąt metrów i zagarnął pod zderzak jadącą z naprzeciwka małolitrażówkę. Obciął głowy całej trójce pasażerów i wbił się w ścianę wykopu. Dopiero wtedy puściło połączenie naczepy z ciągnikiem. Platforma przechyliła się i runęła w poprzek szosy, tarasując ją setkami płonących belek.
* * *
– To chyba tu – powiedział Dopierała, zakręcając pod konar starego buka i zatrzymując samochód. – A nawet jak nie, dalej nie jadę. Rozwalę podwozie i stary jaja mi urwie. To nie wóz na te drogi.
Kiernacki przyznał mu rację. Mieli za sobą niesamowity błotny rajd leśnymi drogami. A wszystko to za sprawą niepozornego dziś strumyczka, który na ich oczach przeskakiwały wracające ze szkoły dzieci, a który zerwał most na drodze do Dwernika. Malcy przeszli, volkswagen musiał wziąć ogon pod siebie i poszukać objazdu. W Lutowiskach trafili na bystrego tubylca, który wskazał im trasę. Ugrzęźli tylko trzy razy, widzieli dwie sarny i chyba wilka, błoto pokryło wóz z dachem włącznie, a Iza straciła rajstopy w trakcie wypychania samochodu z jakiejś dziury. Bieszczady okazały się jeszcze mniej cywilizowane, niż Kiernacki sądził.
I dziwnie bezludne. Nawet w samej Zatwarnicy musieli przejechać pół wsi, nim w polu widzenia pokazał się jakiś smarkacz, który potwierdził, że to Zatwarnica, ale na tym jego przydatność się skończyła. Gdzie mieszkają Drzymalscy – nie wiedział. Odwiedzili aż trzy kolejne gospodarstwa, nim wskazano im drogę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: