Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Drugi kijek – ten z metalu – wyprysnął z dołu, nie dając ochroniarzowi cienia szansy. Zaostrzony koniec, pozbawiony plastikowej tarczki, bez widocznej utraty pędu wniknął w ciało i wyszedł po drugiej stronie, poprzedzany cienkim, za to tryskającym pod dużym ciśnieniem gejzerem czerwieni. Byku stał jeszcze ułamek sekundy, po czym, uderzając sterczącym z piersi prętem o ziemię, runął na twarz pod stopy bladej jak trup Hanki.

Krew strzyknęła po łydkach dziewczyny. Tylko raz. Zaraz potem serce stanęło.

Mirek znajdował się nieco z tyłu, a zabójca zahaczył nartą o upuszczony przez któregoś z licealistów sprzęt, co omal nie doprowadziło go do upadku. Ochroniarz zyskał więc odrobinę czasu. Zdążył wrzasnąć „Kajtek!!!” i cisnąć precz narty Hanki, pozostając na placu boju ze ściskanym kurczowo kijkiem. Nawet zdążył się ustawić. Zabrakło mu tylko wiary w realność tego, co się dzieje.

Ciupaga – bo tym w istocie okazał się prążkowany kijek – powtórzyła poprzedni manewr, wznosząc się wysoko i spadając szerokim łukiem ku głowie Mirka. Zastosował podobną jak Byku blokadę, tyle że z udziałem jednego aluminiowego pręta i dwóch podpierających go rąk.

Wydawało się, że ostrze nie doszło do głowy. Dopiero kiedy Mirek poleciał na plecy, nie próbując w żaden sposób łagodzić upadku, Hanka zdała sobie sprawę, że zostali sami.

Czarek i Grażka rozpierzchli się na boki. Ona i Robert pozostali, bo nie da się biec z ołowiem zamiast mięśni i kompletną pustką w głowie. W ułamku sekundy zrozumiała jedno: że nie są niczym więcej niż zwierzyną łowną. Materiałem do zabijania.

Nic się nie dało zrobić, więc po prostu stała i czekała. Jak pozostali. Trójka studentów, dzieciaki z gimnazjum, siwy mężczyzna, obsługujący wyciąg, jakieś dwie młode mamy, spacerujące nieopodal z wózkami – wszyscy, którzy byli świadkami błyskawicznej egzekucji.

O trzecim ochroniarzu przypomniała sobie, gdy morderca klękał nad Bykiem. Kiedy i jak zawrócił, dlaczego nie zwalił się na ziemię, mając ruchy skrępowane nartami – nie zauważyła. Spostrzegła Kajtka, wyskakującego z kabiny terenówki ze strzelbą w rękach, a potem zobaczyła, jak Demobil wyszarpuje kijek z ciała jej goryla. Nie szło mu gładko. Zbyt się spieszył, a Byku leżał na boku, dociskając rękojeść do ziemi. To musiało potrwać. Gdyby tak doskoczyć i czymś ciężkim… Ale nie miała niczego odpowiedniego pod ręką. Myśl zgasła równie szybko, jak się narodziła.

Od parkingu dzieliło ją jakieś osiemdziesiąt metrów. Nie miała pojęcia, jak to się przełoży na celność strzału, ale to, że strzały padną, zrozumiała dość szybko. Osunęła się więc na kolana, a potem przypadła do ziemi, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zanurkowaniem nosem w śniegu. Zbyt otwarte schodzenie z linii ognia mogło rozwścieczyć tego szaleńca.

Kajtek szarpnął ruchomym łożem strzelby, przeładował ją i tym samym płynnym ruchem poderwał do ramienia. Hanka usłyszała huk i gwizd tuż nad głową, dostrzegła także, jak kilka metrów z przodu jedna ze śrucin wyrzuca fontannę śniegu z ubielonego nim krzaczka.

Drugi strzał poszedł wyżej. Kiedy Kajtek wprowadzał do komory trzeci nabój, facet w wojskowej kurtce wyciągnął coś spod skafandra Byka, z przyklęku wykonał przewrót nad zwłokami i – już ustawiony przodem do parkingu – wymierzył z trzymanego oburącz pistoletu.

Kajtek okazał się szybszy. Najszybszy był jednak Robert: właśnie wtedy otrząsnął się z osłupienia i zaczął uciekać. Wpadł na linię łączącą obu mężczyzn w ułamek sekundy po tym, jak porcja grubego śrutu opuściła lufę strzelby. Coś ciemnego odleciało od twarzy chłopaka i Robert zwalił się w śnieg, przyciskając obie dłonie do policzka.

Zaczął krzyczeć, gdy przemówił pistolet Demobila. I krzyczał znacznie dłużej, bo tamten tylko trzykrotnie, w niespełna sekundowych odstępach, pociągnął za spust.

Druga kula zgięła Kajtka w pasie i sprawiła, że zaczął powoli łamać się jak scyzoryk. Trzecia zabiła.

Hanka zwymiotowała, kiedy lufa obróciła się w jej kierunku.

W Warszawie tego popołudnia też leżał śnieg. Spadł nad ranem, kiedy Ziętarski jechał do pracy. Teraz został z niego tylko brudny, poszarzały nalot. Stojąc przy oknie swego gabinetu, Ziętarski dopił kawę. Ruszał w stronę zawalonego papierami biurka, kiedy drzwi uchyliły się ostrożnie i do gabinetu zajrzała Ewa. Pewnie swe wejście poprzedziła delikatnym pukaniem, ale gabinet miał masywne drzwi, a spod kancelarii odjeżdżała akurat kawalkada wozów z Ministerstwa Finansów.

– Chciałam to panu pokazać, panie ministrze.

Ziętarski po raz tysięczny skarcił się w duchu za idiotyczny pomysł pozostawienia tej dziewczyny w składzie swego personelu. Była niemal klasyczną blondynką z męskich dowcipów: długonogą, długowłosą, obdarzoną imponującym biustem i nie zawsze imponującym intelektem. Nie odzywała się zbyt często, a jej angielski zaskakiwał poprawnością akcentu i dużym zasobem słów – to go chyba zmyliło. Była jak ślicznie obudowany magnetofon, który wiedzę łykał i odtwarzał, ale jakoś nie zamierzał wykorzystywać. Ktoś taki nie zagrzałby miejsca w szanującej się firmie. Zapewne dlatego Ewę upchnięto w Kancelarii Premiera Rzeczypospolitej Polskiej, a Ziętarski nie potrafił się jej pozbyć. W swoim czasie, zaraz po objęciu stanowiska szefa gabinetu premiera, nieopatrznie oświadczył w wywiadzie radiowym: „Zasada TKM-u? Nie, pani redaktor, ten okres szczęśliwie mamy za sobą. Dziś, kiedy władzę objęło SLD, liczą się wyłącznie kompetencje i względy merytoryczne. Ja sam, aczkolwiek sprawuję funkcję o bezdyskusyjnie politycznym charakterze, wprowadzam wyłącznie niezbędne zmiany w składzie swego najbliższego personelu. Nawet sekretarki nie zamierzam zmieniać. Już czas skończyć z obsadzaniem stanowisk przez krewnych i znajomych Królika”.

Żałował, że pani redaktor nie okazała się wówczas bardziej złośliwa i nie przycisnęła go do muru w kwestii konkretnego Królika, stojącego za panną Jaśkowiak. Odstrzelony zostałby jego poprzednik, który Ewę przyjmował i który z jej wujem, prominentnym senatorem AWS-u, osuszył niejedną butelkę.

– Wie pani, która godzina? Kończę ten harmonogram i uciekam do domu.

Zatrzymała się i stała z niewesołą miną, gniotąc w dłoni jakiś papier.

– No tak… – Przez chwilę szukała odpowiednich słów. – Tylko to trochę… no, wczorajsza sprawa.

– Wczorajsza… – Ziętarski westchnął i pokiwał głową.

– Bo mi ktoś poprzekładał papiery na biurku. – Wzruszyła ramionami, wprawiając obfity biust w miłe dla oka falowanie. – Zresztą taki miał pan wczoraj młyn… nie chciałam głowy zawracać.

– A teraz pani chce.

– Nie, tylko że to… Ci z korespondencji nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić – machnęła zrolowanym papierem.

– List? Urzędowy?

– Nie, nie… nawet nie na komputerze pisany.

– To co tu robi? – rozłożył ręce w przesadnym geście zdziwienia. – Ile razy mam powtarzać? Takie listy nas nie interesują. Musi się pani nauczyć odróżniać sprawy istotne. Skargi i prośby obywateli nie są dla nas istotne. Nie czytamy ich. Kancelaria nie po to zatrudnia ludzi, którzy się tym zajmują, by byle bzdura trafiała do mnie, a nawet do pani. Choćby z adresu wynikało, że powinna. – Przerwał na chwilę. – To było zaadresowane imiennie do mnie?

– Nnnie. – Przygryzła wargę. – Do premiera.

– No więc dlaczego…?

– Do rąk własnych – rzuciła trochę desperacko. – Tak pisało na kopercie.

– Było napisane – poprawił ją, tym razem odruchowo, bez zamiaru wbicia szpileczki. – Nie żartuje pani? Do rąk własnych? Tak po prostu?

– No, po prostu to może nie. Ten facet bardzo wyraźnie to podkreślił. – Rozprostowała kopertę, demonstrując ją szefowi. – Widzi pan? Aż się czerwono w oczach robi.

Istotnie, autor nie oszczędzał na czerwonym mazaku.

– To chociaż polecony?

– Słucham? – zdziwiła się.

– List – westchnął. – Zwykły czy polecony?

Obróciła kopertę i oglądała przez całe wieki.

– Nie. – Uniosła w końcu spojrzenie błękitnych oczu. – Zwykły.

– Facet domaga się dostawy do rąk własnych, a nie raczy wydać paru groszy na droższy znaczek? – po długim i ciężkim dniu Ziętarski potrzebował jakiegoś kozła ofiarnego. – Do kosza. Jeśli dla kogoś premier nie jest wart złotówki, to niech kretyn sam zostanie premierem i nie zawraca innym głowy. Wyrzucaj wszystko, co nie przyszło poleconym. – Odetchnął głęboko, potem rozluźnił krawat, trochę zakłopotany swym wybuchem. – A tak poza tym… przeczytała to pani? – Dziewczyna nieznacznie skinęła głową. – I co? Skarżą się, czy proszą? Co to właściwie jest?

Otworzyła usta, potem zamknęła, spojrzała w bok, na ścienny zegar. I – nieoczekiwanie – uśmiechnęła się szeroko.

– Było ultimatum – zachichotała. – Ale do południa. Teraz to już chyba… no, wypowiedzenie wojny.

Rozdział 2

Idiotyczne uczucie, że coś jest nie tak, zrodziło się w umyśle Sulińskiego jeszcze przed Iłżą. Motocyklista w brudnozielonej kurtce i brunatnym kasku pojawił się znienacka tuż obok ich mercedesa i przez niemal pół minuty jechał koło w koło, mimo setki na liczniku i przemykających obok zabudowań jakiejś wioski.

Dziwne. Z drugiej strony – prowadził Broniszewski, niegdysiejszy minister obrony i gwiazda opozycji, rozpoznawana na ulicy przez co drugiego Polaka. Wypatrzenie kogoś takiego w mijanym wozie miało prawo wstrząsnąć dosiadającym japońskiego dwukołowca małolatem. Sułiński milczał więc, zerkając co pewien czas za siebie. Motocyklista, pewnie jakiś smarkacz z bogatego domu, na widok jednego z liderów prawicy uznał za stosowne oddać hołd swemu naturalnemu obrońcy i zaraz za wsią grzecznie został w tyle. Inna sprawa, że wcześniej omal nie skończył na masce zmierzającego ku Warszawie tira. Potem zniknął na jakiś czas.

Sobotni kwietniowy poranek nie jest porą wzmożonego ruchu, ale Broniszewski prowadził z odziedziczoną po dziadku ułańską fantazją i mijał więcej pojazdów niż bardziej praworządni kierowcy. Trzeba przyznać, że prowadził dobrze. Ofiara komunistycznego reżimu rozbijała się oplem już w czasach, kiedy Sułiński budował socjalizm, jeżdżąc do pracy tramwajem i nawet nie marząc o własnych czterech kółkach.

Szosa była typowo polska, więc po paru kilometrach wpakowali się na paskudny wybój. Broniszewski zwolnił i zaczął jechać niemal zgodnie z przepisami, które sam przegłosował jakiś czas temu.

Minutę później zza zakrętu wysunęła się sylwetka motocyklisty.

– Szybki jest – mruknął niezobowiązująco Sułiński.

Siedzący na prawo od niego Jurczak – Platforma Obywatelska, dawniej Unia Wolności, druga kadencja w Sejmie – zerknął przez ramię:

– Syn wierci mi dziurę w brzuchu o taką zabawkę – uśmiechnął się. – To chyba twój fan, Darek. Nie chcę cię martwić, ale jak tak dalej będzie jeździł, to stracisz wyborcę.

– A kolega Suliński będzie się musiał głowić, skąd wziąć dodatkowe pieniądze na program przeszczepów – dorzucił siedzący obok kierowcy Fabisek z PiS-u. – Powiedz swojemu chłopakowi, żeby dał sobie spokój z motorem.

– Ile mamy na liczniku? – zainteresował się Jurczak.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x