Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Тут можно читать онлайн Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - описание и краткое содержание, автор Artur Baniewicz, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать книгу онлайн бесплатно, автор Artur Baniewicz
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Moi koledzy po fachu uczą wrzucania piłki do kosza.

Ruszył przed siebie. Kiedy się zrównali, odstąpiła może ćwierć kroku. Otarli się ramionami i dopiero z tej odległości wyczuł jej zapach. Proszek do prania, odrobina perfum kojarzących się raczej z jakimś owocem niż kwiatami.

– To to piwo? – zapytał, czując, że pakuje się w coś niedobrego. Włożył klucz w zamek. – Daje o sobie znać.

– Daje.

Westchnął i przekręcił klucz.

– Prosto – mruknął. – A z prawej jest łazienka.

Nie należało wspominać o łazience. Zrozumiał to parę minut później, stawiając czajnik na gaz. Mimo pozbycia się butów kapało z niego na potęgę i kubek gorącej herbaty dobrze by mu zrobił. Oczywiście wpakowała się do łazienki wprost z ubikacji. I – co już oczywiste nie było – utknęła w niej.

Mieszkanie miało dwa pokoje i około czterdziestu metrów kwadratowych. Beton, standardowa stolarka, typowy późny PRL. Właściciele postarali się o przyjemny wystrój, ale akustyka wiele się od tego nie poprawiła. Kiernacki słyszał doskonale i trzask blokady drzwi łazienkowych, i odgłosy lejącej się do wanny wody.

To nie był szczęśliwy dzień, więc nie zdziwił się, kiedy gwizdek i szczęk zamka zlały się w jeden dźwięk. Odwrócił się, posyłając ponure spojrzenie ku drzwiom łazienki.

– Przepraszam – powiedziała nie do końca pokornym tonem. – Ale od wczoraj jestem na chodzie. Musiałam się trochę odświeżyć, żeby tu panu nie zasnąć na krześle.

– Są prostsze metody – mruknął. – Można unikać krzeseł.

– Pan powinien – uśmiechnęła się. – Strasznie z pana cieknie. – Dwa kroki i była w kuchni. – Zrobię coś do picia, a pan niech idzie pod prysznic. Bo gotów mi się pan przeziębić, a to by była katastrofa.

– Słucham?! – nie wierzył, że powiedziała coś takiego.

– Katastrofa – powtórzyła. – No, już, już.

Zbiła go z tropu do tego stopnia, że dał się zagnać za drzwi i nawet sam je za sobą zamknął. Stał potem jakiś czas obok pralki, na której ktoś położył największy z ręczników dokładnie nasączony wodą. Miska znad wanny trafiła w kąt, z prysznica kapało. Mówiąc wprost: pani porucznik zaszalała, poszła na całość. Jej dobre maniery sprowadziły się do rezygnacji z umycia głowy. No i chyba nie użyła jego maszynki do golenia.

Uśmiechnął się, kiedy o tym pomyślał. A potem wyszedł do przedpokoju i obrzucił uważnym spojrzeniem zaglądającą do kredensu dziewczynę. Rzuciła mu pytające spojrzenie.

– To kawał, tak? Zapłacili ci, żebyś tu przyszła? W ramach urodzinowego prezentu?

Wpatrywała się w niego z uśmiechem rozbawienia rodzącym się w kącikach ust i oczu.

– Panienka z agencji „T”? O to pan pyta? – Milczał. – O to – odpowiedziała sama sobie. – Skoro przez „ty”… No cóż, to miłe. Ale nie. Nie za to mi płacą. Mam być przyjazna wobec mężczyzn, ale bez stosunków na literę „s”.

– Na pewno? – Przyglądał jej się nieufnie.

– Chyba że mi rozszerzyli zakres obowiązków.

Pogapił się na nią jeszcze jakiś czas. Potem westchnął.

– To już nic nie rozumiem… Naprawdę jest pani z wojska?

– Niech pan już idzie. Cały chodnik zaraz zmoknie.

* * *

Znalazł ją w dużym pokoju. Telewizora nie włączyła, ale i tak sprawiała wrażenie zadomowionej. Siedziała w fotelu, skrzyżowane nogi opierając na pufie. Chrupała ciastka, sączyła herbatę i było jej dobrze.

– Miał pan rację – powiedziała, gdy stanął w progu.

– Co do agencji „T”?

– Nie. – Uśmiechem dała znać, że się nie gniewa. – Co do alkoholu. Łapie mnie przeziębienie, a na to najlepszy spirytus z pieprzem, potem herbata z rumem i skok pod pierzynę.

– Ma pani rum w tej herbacie? – przysiadł na brzegu drugiego fotela, oddzielonego ławą. – Ta jest dla mnie?

– Jasne. Ale rumu niestety… Nie starczyło mi odwagi, by przeszukać barek.

– No proszę, taka odważna dziewczyna…

– Jestem odważna – powiedziała po prostu. Od samego początku zachowywała się nieco dwuznacznie i wszystko, co robiła, zdawało się podszyte żartem. Ale teraz Kiernacki jej uwierzył.

– Ja też. – Usiadł wygodniej. – Jakoś zniosę prawdę. Proszę strzelać. Co panią sprowadza?

– Chyba może nam pan pomóc.

– Nam?

– Szeroko ujmując – uśmiechnęła się – Wojsku Polskiemu. Na tym etapie wolałabym unikać szczegółów. W każdym razie musiałby pan wybrać się ze mną do Warszawy. Oczywiście załatwimy panu urlop albo zwolnienie lekarskie, tak że z pracą nie będzie kłopotów. I zarobi pan na tym. Nawet sporo.

– Ile to jest sporo?

– No… – zawahała się – myślę, że kilka tysięcy.

– Brutto?

Dopiero teraz doszukała się czegoś niepokojącego w jego pozornie obojętnej minie. Zmarszczyła brwi i cofnęła wędrującą ku ustom rękę z herbatnikiem.

– Nie wiem dlaczego – powiedziała powoli – ale odnoszę wrażenie, że nie traktuje mnie pan poważnie.

Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami.

– Czuję, że nie studiowała pani niczego związanego z biznesem. – Wypił łyk herbaty. – Nauczyliby panią, że składanie ofert zaczyna się od autoprezentacji.

– Myślałam… – nie dokończyła. – No dobrze. Porucznik Izabela Dembosz, psycholog 12 Brygady ze Złocieńca. Aktualnie w dyspozycji generała Zagrody z Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej.

– No, no – mruknął, patrząc w martwy ekran telewizora. – Jestem pod wrażeniem.

– Nie – powiedziała cicho. – Bawi się pan.

– Uchowaj Boże. Można zapytać, w jaki sposób dysponuje panią generał… jak mu tam… Zapora?

– Zagroda. W porządku, źle zaczęłam. Moja wina. Ale to naprawdę poważna sprawa. Te kilka tysięcy – stuknęła szklanką o blat – to może być suma netto. Musi pan tylko wykazać minimum dobrej woli.

– Przecież wykazuję. Rozmawiam z panią.

Milczała przez chwilę. Widział ją kątem oka, ale cisza była dostatecznie wymowna.

– To aż takie poświęcenie? – zapytała troszkę przez zęby.

– Proszę nie brać tego do siebie, ale w planach miałem miły wieczór.

Podniosła się, wygładziła spódnicę.

– Jutro przed południem oczekują nas w Warszawie – poinformowała oficjalnym tonem. – Musimy wyjechać o trzeciej rano, więc radzę wcześnie się położyć. A przed snem zastanowić, czy zależy panu na życiu Dariusza Drzymalskiego.

Mieszkanie opuściła jak przedtem salę gimnastyczną: z pantoflami w ręku.

Rozdział 4

Ewakuacja trwała półtorej minuty – willa była mała, funkcjonariuszy wielu. Ci, którym przypadł strych czy piwnice, nie zmieścili się w owych dziewięćdziesięciu sekundach, liczonych od chwili, gdy pierwszy mikrobus wyhamował z piskiem przed bramą, ale to nie miało już znaczenia.

Dowódca wyskakiwał na podjazd z bliźniaczego wozu, gdy pierwsza dwójka czarno ubranych mężczyzn wybiegała z budynku. Było to w jedenastej sekundzie akcji. Zatrzymał się przy furtce, którą jeden po drugim przebiegali ludzie w kamizelkach szturmowych. Gestem wstrzymał masywnego draba, przymierzającego się do rozstrzelania z gładkolufowej strzelby kłódki spinającej bramę.

– Po cichu – rzucił półgłosem. – Chyba że przedtem pieprznie.

Człowiek z załadowaną brenekami dwunastką miękko przeskoczył ogrodzenie i już w momencie lądowania ustawił się w optymalnej do strzelania pozycji. Chodnik za plecami, dowódca z boku. Nawet mocno odchylony rykoszet nie powinien nikomu zagrozić.

W tym czasie kierowcy obu wozów manewrowali w pośpiechu, zajmując pozycje do szybkiego startu. Numer 1, po wyrzuceniu grupy szturmowej niemal wprost w obrys furtki, cofał się ku środkowi ulicy. Dwójka, wóz dowódcy i techników, przepuściła go, wjeżdżając zadem aż w siatkę ogrodzęnia po drugiej stronie wąskiej uliczki. W razie potrzeby miała staranować stalowe wrota.

Samochód numer 3 w ogóle nie skręcił w ulicę. Najeżony rozłożonymi antenami stał za rogiem, przeczesując elektronicznymi zmysłami wszelkie dostępne zakamarki eteru. Przeznaczony do szybkich interwencji, nie miał na pokładzie urządzeń odpowiednio wyrafinowanych i mocnych, by zagłuszyć fachową emisję, ale i tak byłby postrachem dla wszelkiej maści domowych systemów zdalnego odpalania.

W tej chwili załoga samochodu nie miała nic do roboty. Co pół minuty w słuchawkach pomocnika dowódcy rozlegało się lakoniczne „cisza” któregoś z operatorów. Sam dowódca nie miał takiego komfortu: w uszach huczało mu od krótkich, szczekliwych meldunków, pozornie chaotycznych, ale niezlewających się na dłużej niż ułamek sekundy w niezrozumiałą kakofonię. Dowódca mógł być z nich dumny. Jedyne niepotrzebne, za głośne i niewnoszące niczego słowa padły z ust domowników.

Czasy były spokojne, a dom mały jak na elitę władzy. Kiedy nie było głównego lokatora – jak tej nocy – wewnątrz czuwał tylko jeden oficer Biura Ochrony Rządu. Mało, ale to właśnie on zdecydował o sukcesie akcji. Zdążył uruchomić alarm – w łagodnej wersji, stawiającej na nogi właścicieli, nie całą okolicę – i odblokować drzwi. Nie trzeba było forsować zamków.

Dwie ubrane w nocne koszule kobiety i młodzieniec w slipach odjeżdżali po dziewięćdziesięciu sekundach z piskiem opon, wtłoczeni między żywe mury obwieszonych bronią mężczyzn. Mimo głębokich ciemności i kilku wyposażonych w noktowizory strzelców, obserwujących okoliczne domy, nie zapalono jednej choćby latarki. Potencjalny zamachowiec, przyczajony w którymś z ogródków, nie mógł liczyć na żadne ułatwienia.

Było cicho. W dali pojękiwały syreny kilku nadciągających z pomocą radiowozów.

– Zjeżdżaj, pierwszy – rzucił dowódca do zamocowanego przed ustami mikrofonu. – Za minutę przejmą was gliny.

– Pierwszy, przyjąłem.

Wóz pokonał poślizgiem zakręt i przyspieszając, pomknął ku centrum.

– Cisza w eterze – usłyszał meldunek pomocnika. I po parunastu sekundach: – Dołączył pierwszy radiowóz. Drugi już ich widzi.

Dowódca odczekał jeszcze trzy minuty. Kiedy patrol techniczny zameldował, że przy systemie alarmowym nie grzebano i dom jest czysty, pozwolił sobie na lekkie westchnienie ulgi. Po następnych kilku minutach był już pewien.

– Połącz się z ministerstwem – polecił. – Mogą nie zrywać szefa z łóżka. Wygląda na to, że ktoś zażartował.

– A ogród? – zastępca skinął ku rozstawionym między drzewkami latarniom i ludziom z wykrywaczami metalu. – Może lepiej poczekać?

– Nie mówię, że pani premierowa może wracać do łóżka. Saperzy mają robotę na następną dobę. Ale to formalność. Widzisz kamery? Tu się nie da wleźć i zakopywać czegoś w trawniku. Jeśli coś jest, będzie leżało na wierzchu.

– Chyba bym wolał – mruknął pomocnik. – Daliby może parę nowych etatów. I uratowali kilka małżeństw.

– Optymista. – Dowódca wyjął pakiet gumy z którejś spośród licznych ładownic, cisnął papier w krzaki. – Tak czy siak to mamy z głowy.

Sam też był optymistą, no i – jak na zawodowca przystało – miał trochę zniekształcone widzenie świata. Ci, których ochraniał, byli bezpieczni, a tylko to się liczyło. Tak wynikało z reguł tej gry. Nie zwrócił więc uwagi na odległe, stłumione stuknięcie, podobne do wybuchu noworocznej petardy parę podwórek dalej. Ani na drugie. A trzeciego się nie przestraszył. Dopiero gwizd uruchomił sygnał alarmowy w jego umyśle.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej отзывы


Отзывы читателей о книге Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej, автор: Artur Baniewicz. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x