Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Porucznik Dembosz melduje…
– Dobra, dobra – generał uciszył ją niecierpliwym ruchem dłoni. – Spocznij. Myślałem, że szybsza z pani iskierka. Zabłądziliście?
– Nie, panie generale. – Przyjęła postawę „spocznij”, ale wrażenia swobodnej nie sprawiała. – Mieliśmy… kłopoty przed wyjazdem.
Zerknęła wymownie z ukosa na rozglądającego się swobodnie Kiernackiego.
– Mniejsza z tym – wtrącił się granatowo ubrany spod palmy. – Proponuję nie tracić więcej czasu i przejść od razu do rzeczy.
Mężczyzna spod okna uśmiechnął się i podszedł do Kiernackiego z wyciągniętą dłonią.
– Ziętarski – skinął głową. – Miło, że przyjął pan nasze zaproszenie.
– Trudno było nie przyjąć – Kiernacki odwzajemnił się sąsiadce równie wymownym spojrzeniem.
– Nadzoruję sprawę z upoważnienia premiera. A to główni myśliwi – minister obrócił się w stronę stołu. – Generała Zagrodę pewnie pan zna, a pułkownika Woskowicza – uśmiechnął się przekornie – pewnie nie. A gdyby jednak, proszę nie mówić. Oni w UOP-ie nie lubią być rozpoznawani.
Żaden z wymienionych nie podniósł się z krzesła. Kiernacki skinął głową, ani mocno, ani słabo. Ot, uprzejmie.
– Proszę siadać. – Ziętarski zajął miejsce u szczytu stołu. – Ile zdążyła panu przekazać pani porucznik?
– No… niewiele. – Wszystkie oczy obróciły się ku winowajczyni.
– Nie dałem jej okazji.
Teraz on stał się obiektem powszechnego zainteresowania. Tylko najbardziej niebieskie z oczu nadal wpatrywały się w taflę okna. Może nawet bardziej uparcie niż uprzednio. Czuł, że oczekuje się od niego wyjaśnień.
– Słucham panów – powiódł niewinnym spojrzeniem z lewej na prawo, od generała po szefa Kancelarii. – Czym mogę służyć?
Trochę ich zaskoczył.
– Na początek – uopowiec sięgnął po stojący przy stole neseser – niech pan to podpisze.
Papier nie był duży, ale Kiernacki zdążył przeczytać tylko nagłówek.
– To zobowiązanie do zachowania tajemnicy – wyjaśnił Ziętarski. – Możliwe, że uzyska pan dostęp do informacji poufnych. Postaramy się pana od tego uchronić, ale różnie bywa… Więc ustalmy po prostu, że tajne jest wszystko, co wiąże się ze sprawą Drzymalskiego. Tak będzie najwygodniej.
Kiernacki siedział, nie sięgając po długopis.
– Przepraszam, że opóźniam – zwrócił twarz ku Ziętarskiemu. – Ale najpierw wolałbym usłyszeć, o co chodzi. Bez szczegółów – dodał.
– To jeszcze nie zobowiązanie do współpracy – pouczył go lekko zniecierpliwiony Woskowicz. – Może pan to podpisać, a potem powiedzieć: „nie jestem zainteresowany”, i wrócić do domu. Chcemy się tylko zabezpieczyć przed przeciekami.
– Rozumiem – Kiernacki spojrzał mu z powagą w oczy. – Ale to recepta na wasz święty spokój. Jeśli podpiszę, a potem się okaże, że chcecie wykręcić Drzymalskiemu jakiś nieładny numer, to mój święty spokój zostanie zakłócony.
– O czym pan, do cholery, mówi? – zdziwił się generał.
– Nigdy nikomu niczego nie obiecuję w ciemno. A już zwłaszcza dotrzymania tajemnicy. Nie jestem spowiednikiem.
Żandarm zasapał, ale nic więcej nie powiedział. Ziętarski bawił się gumką opasującą teczkę. Może dawał do zrozumienia, że nie zamierza zniżać się do rozwiązywania tak błahych problemów.
– To ostateczna decyzja? – zapytał suchym, urzędowym tonem pułkownik. Kiernacki skinął głową. – No to żegnamy.
Przyglądali się sobie przez chwilę, ignorując zaskoczone spojrzenia innych. Potem Kiernacki dźwignął się z krzesła.
– No to żegnam – skłonił się lekko. – Mam nadzieję, że pokryjecie koszty tej interesującej wycieczki.
Odstawił krzesło, ale nie zdążył ruszyć do drzwi.
– Zaraz, zaraz… – Ziętarski rozłożył dłonie, wyrażając całym sobą nieprzyjemne zdziwienie. – Co tu się dzieje?
– Pan Kiernacki odmawia wszelkiej współpracy – wycedził przez zęby Woskowicz. Jego pociągła twarz sprawiała wrażenie spokojnej, ale na skroniach widać było drobne krople potu. Raczej nie oczekiwał takiego finału.
– No, nie dosłownie – mruknął generał.
– Można zapytać – zignorował go Kiernacki – czym się pan zajmuje w UOP-ie?
Woskowicz wzruszył ramionami. Ale nie mógł sobie pozwolić na udawanie, że nie dostrzega wyczekującego spojrzenia ministra.
– Kontrwywiad – stwierdził lakonicznie.
– Aha – kiwnął głową Kiernacki. – To wiele wyjaśnia.
Usiadł z powrotem, choć nikt go o to nie prosił. Zajmująca sąsiednie krzesło dziewczyna w ogóle na niego nie patrzyła. Chyba od dawna.
– Rogata dusza – uśmiech Ziętarskiego rozładował napięcie. – Wszyscy komandosi są tacy? No, nieważne… Widzi pan, mamy kłopot z tym pana wychowankiem. Jest podejrzany o morderstwo, i to wielokrotne.
– Zabił kogoś? – zapytał Kiernacki z niedowierzaniem.
– To się zwykle z mordowaniem wiąże – mruknęła niby to do siebie porucznik Dembosz.
– Dwie osoby niemal na pewno. – Ziętarski otworzył teczkę. – Jedna miesiąc walczyła o życie. Kilka do tej pory leczy nerwy. Nie mamy absolutnej pewności, że tę jatkę można przypisać Drzymalskiemu. To znaczy – w sensie dowodowym. Świadków jest w bród, za to podejrzanego nie dało się ująć. Z tym, że to nie jest problem numer jeden.
– Kim byli ci zabici?
– Wiem, że to zabrzmi cynicznie, ale nie o nich chodzi. Między nami mówiąc, Drzymalski wyświadczył społeczeństwu przysługę tą pierwszą akcją. Zabici pracowali jako ochroniarze u pewnego przedsiębiorcy z południa kraju, ale zdaniem policji częściej dawali w skórę jego kontrahentom. Jeden był podejrzany o udział w morderstwie… No, na skautów nie padło.
– Pierwsza akcja – skinął głową Kiernacki.
– Oczywiście były następne. Albo była – nie mamy pewności. Między innymi dlatego tak ważna jest dyskrecja. – Ziętarski pchnął teczkę w kierunku rozmówcy. – Portrety pamięciowe. Może kogoś panu przypominają. Zdjęć proszę na razie nie oglądać. Są… no, rozpraszają uwagę.
Fotografie leżały w teczce białą stroną do góry. Kiernacki wyjął kserokopie szkiców i przez chwilę wpatrywał się w parę męskich twarzy. Nie były identyczne: nawet wiekiem obaj opisywani zdawali się różnić o jakieś dziesięć lat. Główną przeszkodę stanowiły jednak nakrycia głowy. Trzydziestolatek z lewej krył połowę twarzy pod rodzajem kominiarki z daszkiem. Czterdziestolatek z prawego rysunku miał na sobie czapkę-reklamówkę, mocno ocieniającą oczodoły. I – żeby było trudniej – nosił brodę oraz wąsy.
– Gdyby się na tym opierać – Kiernacki postukał paznokciem w kserokopię – to byłyby dwie różne sprawy.
– Nie o to pytamy – przypomniał mało życzliwie Woskowicz. – Pana zdaniem to mogą być Drzymalscy? Albo przynajmniej jeden Drzymalski?
– Pyta pan o brata Darka czy o Darka w dwóch wcieleniach?
– Darek – uśmiechnął się lekko Woskowicz. – Widzę, że byliście sobie dość bliscy.
– Jak się powierza komuś życie, wygodniej być z nim po imieniu.
– W wojsku? – skrzywił się generał. – Ładnie by armia wyglądała.
– Do rzeczy, panowie – upomniał ich Ziętarski. – A co do brata… No, brata tu na pewno nie ma. Choć byli ponoć podobni.
– Byli? – podchwycił Kiernacki.
Minister zawahał się, zerknął na pułkownika. Woskowicz nieznacznie pokręcił głową.
– Na pierwszej zbiórce – Kiernacki rozsiadł się wygodniej – w ogóle go nie zauważyłem. Miałem już jakieś pojęcie o dowodzeniu i wiedziałem, że zaczyna się od zapamiętywania ludzi. Nic żałośniejszego niż dowódca, który próbuje opieprzyć żołnierza, a za cholerę nie pamięta, jak się szeregowy nazywa. To naturalne, że nowe twarze zapamiętuje się stopniowo, ale smarkacze z szeregu nie tak to widzą. Dla nich trep jest tępy, kiepsko kojarzy i może nawet męczy go skleroza. Krótko mówiąc: na starcie wyrabia sobie autorytet negatywny. No więc…
– To wykład z psychologii dowodzenia? – przerwał mu uopowiec. – Panią porucznik pewnie zainteresuje, ale nas nie bardzo.
– Przepraszam. Chciałem powiedzieć, że się starałem. A jednak przegapiłem wtedy Drzymalskiego. I potem długo go nie rozpoznawałem. Mówię to, bo go szukacie i nie możecie znaleźć. Niektórzy ludzie nie rzucają się w oczy i on jest właśnie z tych. Idealny materiał na szpiega. Pan pułkownik wie, o czym mówię.
Woskowicz nie raczył skomentować.
– Na tym etapie – przerwał chwilową ciszę Ziętarski – chyba powinniśmy przedstawić panu naszą… no, powiedzmy: prośbę. Chcemy uzyskać jak najwięcej informacji na temat tego człowieka. Pułkownik stoi na czele międzyresortowego zespołu dochodzeniowego. Pan współpracowałby z nim w charakterze eksperta. To nie powinno być kłopotliwe, ale z pewnych względów musiałby pan pozostać tu, na miejscu. Sprawa zahacza o bezpieczeństwo narodowe i nie wiadomo, kto jeszcze może być w nią zamieszany. Nie da się wykluczyć, że nasi przeciwnicy dysponują dużymi możliwościami, w tym podsłuchem.
– Myślałem, że chodzi wyłącznie o Drzymalskiego…
– Zapewne. I oby tak było. Ale nie możemy zakładać, że aż tak nam się poszczęściło. Pułkownik Woskowicz jest zdania, że ta idiotyczna historia to jedynie przykrywka. Że Drzymalski posłużył komuś do osłony jakiejś paskudnej operacji.
– Rozumiem. Ale na co to pozornie wygląda?
– Na robotę szaleńca. – Kiernacki posłał mu spojrzenie pełne niedowierzania. – Otrzymaliśmy telefoniczne ultimatum od tego pańskiego pupila. Nie udało się go niestety nagrać, ale sens był taki, że pan Drzymalski stawia mnóstwo żądań. Adresowanych do rządu.
– I?
– To pierwsze pana zadanie. – Dembosz, szaraczek rzucony między prominentów, od początku nie sprawiała wrażenia szczęśliwej, ale teraz, gdy oficjalnie zabrała głos, trudno było doszukać się w jej zachowaniu jakichś kompleksów. – Pan jeden go zna. Proszę powiedzieć, co w ustach takiego człowieka może oznaczać… – zawiesiła głos – …wypowiedzenie wojny.
Kiernacki jeszcze raz powiódł spojrzeniem z lewej w prawą, choć prawdopodobieństwo, iż pada ofiarą żartu, było raczej znikome.
– To jego słowa? – upewnił się. – Te o wojnie?
– Tak – wyręczył dziewczynę Ziętarski. – To akurat utkwiło mi w pamięci. – Posłał wymuszony uśmiech na pułkownikowsko-generalską stronę stołu. – Od września 39 żaden z naszych ministrów nie miał okazji odbierać podobnej informacji. – Zwrócił się do Kiernackiego. – I co pan o tym sądzi?
Musiał poczekać na odpowiedź.
– Później. – Było to na tyle bezczelne, że nikt nie zaprotestował. – Najpierw proszę powiedzieć, co już zrobił. Bo jakiś niezły numer musiał wykręcić, skoro zajmuje się nim takie grono.
– Może nie będę oryginalny – przyznał Woskowicz – ale to my jesteśmy od zadawania pytań. Pan ma być konsultantem. Wie pan, kto to taki, panie Kiernacki? Ktoś, kto mówi, gdy pytają. Nic poza tym.
Tym razem Ziętarski zignorował iskrzenie w gronie podwładnych.
– Nie pomogę, jeśli nic nie będę wiedział – stwierdził spokojnie Kiernacki. – O ile w ogóle mogę w czymś pomóc. Nie widziałem Drzymalskiego od dwunastu lat.
– Niech pan po prostu spróbuje – uprzedził Woskowicza gospodarz.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: