Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

Тут можно читать онлайн Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola - бесплатно полную версию книги (целиком) без сокращений. Жанр: Прочая старинная литература. Здесь Вы можете читать полную версию (весь текст) онлайн без регистрации и SMS на сайте лучшей интернет библиотеки ЛибКинг или прочесть краткое содержание (суть), предисловие и аннотацию. Так же сможете купить и скачать торрент в электронном формате fb2, найти и слушать аудиокнигу на русском языке или узнать сколько частей в серии и всего страниц в публикации. Читателям доступно смотреть обложку, картинки, описание и отзывы (комментарии) о произведении.

Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola краткое содержание

Chorangiew Michala Archaniola - описание и краткое содержание, автор Adam Przechrzta, читайте бесплатно онлайн на сайте электронной библиотеки LibKing.Ru

Chorangiew Michala Archaniola - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)

Chorangiew Michala Archaniola - читать книгу онлайн бесплатно, автор Adam Przechrzta
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Łaźnia parowa znajdowała się kilometr dalej, nie wiedziałem, skąd biorę siły, żeby do niej dotrzeć. Jednak dotarłem biegiem. Wyglądało na to, że tym razem to naprawdę koniec zabawy. Poczułem nawrót euforii. Podbiegając do niskiego, zbudowanego z drewna budynku, zawyłem tryumfalnie i nacisnąłem spust, strzelając w ścianę tuż pod dachem. Belki, z których zbudowana była sauna, wyglądały na grube, a zresztą jaki zawodowiec nie rzuciłby się na ziemię pod ostrzałem? W końcu to Specnaz…

Wchodząc do łaźni, ochłonąłem. W przedsionku dwóch żołnierzy odebrało ode mnie broń i ekwipunek.

- Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało - powiedziałem niepewnie. - Sam nie wiem, co mnie podkusiło…

- Spokojnie. - Machnął ręką jeden z nich. - Po takim biegu to normalka, chłopaki chcą się wyżyć. Ale temu, który wrzucił przez okno granat hukowy, to już wpierdoliliśmy - dodał po namyśle.

Skinąłem ze zrozumieniem głową, NICO wytwarzał huk rzędu stu siedemdziesięciu decybeli… Owinąłem się w pasie ręcznikiem i wszedłem do sauny. Mimo pozorów siermiężności pachnąca sosną para była efektem działania nowoczesnych urządzeń, a nie polewania gorących kamieni wodą. Po lewej stronie obszernej sali znajdowała się kamienna ława, po prawej zaciszne wnęki. Usadowiłem się w jednej z nich, naprzeciwko panował tłok, a kilku mężczyzn wśród wybuchów śmiechu polewało się lodowatą wodą. Byłem kompletnie wyczerpany. Zdawało mi się, że tylko przymknąłem oczy, jednak ocknąłem się z drzemki dopiero słysząc, jak ktoś przekomarza się głośno tuż obok.

- Płacisz, Pietia! - odezwał się kpiący głos.

Zerknąłem spod przymrużonych powiek na wysokiego, muskularnego blondyna z wytatuowanym na piersi dwugłowym orłem. Jego rozmówca - szczupły, łysy człowieczek o wyraźnie krzywych nogach burknął coś niechętnie.

- Oszukali mnie, gnojki - wymamrotał. - Mówili, że to jakiś liczyportek z kwatermistrzostwa. A tu masz: i bieg wytrzymał, i blizny ma po nożu, jakby z Afganu wrócił.

Widząc, że już nie śpię, atleta sięgnął za siebie i podał mi otwartą butelkę zimnego piwa.

- Trzymaj, Polaku, Pietka stawia - zarechotał.

Podziękowałem skinieniem głowy, upiłem łyk. Smakowało wspaniale, ale kiedy wykończyłem flaszkę, poczułem wilczy głód. Poczłapałem do szatni, miałem nadzieję, że ktoś mnie podwiezie do ośrodka albo do najbliższej restauracji.

Kiedy krzywiąc się, wziąłem do ręki kompletnie przemoczony, ubłocony mundur, do szatni wszedł major Derbulin. Niósł niewielką torbę podróżną.

- Łap! - zawołał, rzucając ją w moją stronę. - Przyniosłem ci czyste ciuchy. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że wziąłem je bez pytania.

- Nieważne - mruknąłem. - Dzięki, że o tym pomyślałeś.

- Zapraszam cię na kolację - powiedział.

Chrząknąłem lekko, wkładając spodnie.

- Tak z czystej sympatii czy masz jakiś interes?

- Jedno i drugie - odparł beztrosko.

* * *

Restauracja nazywała się Cafe Puszkin. Widząc ceny potraw wydrukowane na pożółkłym, stylizowanym na przedrewolucyjny papierze, sapnąłem z wrażenia, ale nie protestowałem. Skoro Derbulin stawiał… Wypiliśmy odrobinę wina, zamówiliśmy faszerowanego szczupaka, kilka rodzajów pierożków, do tego kiszoną kapustę z żurawinami. Na koniec bliny z kawiorem w dwóch kolorach. Przez jakieś pół godziny niewiele rozmawialiśmy, zajmowało nas jedzenie. Byłem tak wygłodzony, jakbym przez tydzień nie miał niczego w ustach, Derbulin najwyraźniej także nie narzekał na brak apetytu. Nie dziwiłem się, jeśli ćwiczył co dzień, tak jak ja dzisiaj…

Wreszcie mój kompan otarł usta serwetką i rozparł się na krześle z westchnieniem błogiej ulgi.

- Na początek prezent - oświadczył. - Co prawda bardziej dla Marka niż dla ciebie.

- Słucham - ponagliłem.

- W Afganistanie, w rejonie, gdzie działał Marek, on i jego chłopcy poznali pewną kobietę. Młoda, dwadzieścia kilka lat, ale już mężatka, jak to u nich bywa. Nie mówił ci o tym? - zapytał.

Zaprzeczyłem.

- Wasi ją polubili, czasem gdzieś podwieźli, czasem podrzucili jakiś drobiazg, ot tak, z dobrego serca. Pewnego razu spotkali ją na drodze, jechali w kilka transporterów. Szła, zataczając się niczym pijana, gdyby to nie był Afgan, pomyśleliby, że faktycznie się zalała. Potem wpadło im do głowy, że musi być zmęczona i to dlatego… Tam czasem kobiety traktuje się gorzej od muła. Parę razy widzieli jej męża, nie zrobił na nich dobrego wrażenia. Kiedy prowadzący kolumnę wóz zwolnił, żeby ją zabrać, zaczęła machać, aby jechali dalej. Wtedy zrozumieli i dodali gazu. Miała na sobie pas z ładunkiem wybuchowym, założył go jej mąż i wytłumaczył ręcznie, że trzeba zabić niewiernych. Musiał ich obserwować, bo odpalił ładunek kilkadziesiąt metrów za ostatnim pojazdem. Nic im się nie stało, ocaliła ich. Szukali potem mężusia, ale bezskutecznie. Coś mi się tak zdaje, że mieli zamiar z nim… ekhmm… pogadać - dodał niewinnym tonem. - Przez najbliższe dwie doby będzie tutaj. - Podał mi kartkę papieru z wypisaną drukowanymi literami nazwą.

Przeprosiłem Rosjanina na moment, wyszedłem do holu i zadzwoniłem do Marka. Odebrał od razu. Kiedy przekazałem mu wiadomość od Derbulina, milczał długo.

- Nie chciałem ci o tym mówić - odezwał się w końcu niepewnie. - Ta sprawa nas nieźle trzasnęła, lubiliśmy ją. Jeśli informacja jest prawdziwa, to wyrównamy wreszcie rachunki.

- Co zrobicie?

- Ja nic, jestem w Polsce, ale mam kontakt z chłopakami. Spróbują go aresztować - odparł spokojnie. - To straszny macho, pewnie będzie się bronił - roześmiał się niewesoło. - Jeśli postanowi się stawiać… - nie dokończył. - Postaramy się też, żeby w naszej strefie rozeszły się wieści, że nie popieramy wykorzystywania kobiet w charakterze żywych bomb.

- Dorwijcie gnoja! - warknąłem.

Pożegnałem się krótko z Markiem i wróciłem do stołu.

- Teraz pewnie przyszła pora na przysługi z mojej strony - stwierdziłem, siadając.

- Niekoniecznie, możemy na tym zakończyć rozmowę - odparł sztywno Derbulin. - Jak powiedziałem, to był prezent, nie wymagamy żadnej wzajemności.

Spojrzałem na niego spod oka, wyglądał na urażonego.

- No dobra, o co chodzi? - zachęciłem.

- Ta wódka ma naprawdę właściwości lecznicze, potrzebujemy jej więcej.

- Już żeście wszystko wypili? - spytałem z domyślnym uśmieszkiem.

Przewrócił oczyma i westchnął cierpiętniczo.

- Dlaczego wszyscy uważają Rosjan za ochlapusów? - rzucił w przestrzeń.

- Jest to dla mnie kompletną zagadką - przyznałem, usiłując przybrać poważną minę. - Jednak…

Derbulin przechylił się przez stół i stuknął mnie w czoło.

- Ona naprawdę leczy - zaznaczył z naciskiem. - Jakiś miesiąc temu jeden z naszych chłopaków dostał postrzał w kręgosłup. Połowiczny paraliż i definitywny koniec kariery. Kiedy tak leżał sobie w szpitalu, czasem ktoś go odwiedzał. No i któryś kumpel, dobra dusza, przyniósł mu trochę tej wódki. Na pociechę… Następnego dnia chłop zaczął ruszać palcami u stóp, wygląda na to, że część nerwów się zregenerowała, może potworzyły się jakieś nowe połączenia? Nikt tego nie wie, ale ten chory przechodzi teraz intensywną fizykoterapię i liczy dni do wyjścia ze szpitala. Kiedy przyjrzeliśmy się tej sprawie z bliska, okazało się, że ci, co pili tę wódkę, pozbyli się wielu drobnych dolegliwości, tyle że nikt tego wcześniej nie skojarzył.

Musiałem mieć mocno zdziwioną minę, bo Derbulin jeszcze raz zapewnił mnie, że nie żartuje.

- W porządku - obiecałem. - Zobaczę, co da się zrobić.

- To dla was pewnie fatygujące - powiedział z podejrzanym współczuciem w głosie. - Gdybyście przekazali nam recepturę…

Roześmiałem się szczerze, patrząc na niewinny wyraz twarzy mojego rozmówcy.

- Nic z tego, Miszka.

- Zdobyliśmy tę materia prima - przypomniał obrażonym tonem.

- Zdobyliście - przytaknąłem. - Dlatego dostaniecie alchemiczną wódkę, skoro prosicie, jednak receptura… - Pokręciłem wymownie głową.

- Na kiedy możesz mi to załatwić?

- Nie wiem - odparłem z namysłem. - Ci alchemicy… Postaram się jak najszybciej.

- Kiedy wracasz?

- Jutro albo pojutrze. Chyba że macie do mnie coś jeszcze?

- Nie, to wszystko. No i wiem, że szukasz czegoś. Podobno to jakaś pilna sprawa?

- Metafizyka, to czysta metafizyka. - Skrzywiłem się niechętnie.

- Jak nie chcesz o tym gadać, to nie - mruknął. - Strzemiennego!

* * *

Najpierw z błękitnej mgły wyłoniły się ich palce: smukłe, zadbane, choć bez śladu lakieru na paznokciach. Trzy pary dłoni dzierżących igły, trzy srebrne naparstki. Siedziały blisko siebie, w kręgu. Wyszywały. Suknie o szerokich rękawach ukazywały przedramiona, bransoletka na nadgarstku jednej z nich siała złote błyski. Niewątpliwie należały do arystokracji. Świadczyła o tym nie tylko szerokość rękawów ich strojów, ale także materiał, z jakiego zostały skrojone. Brokaty i atłasy zawsze zarezerwowane były jedynie dla najbogatszych. Także podszyte futrem luźne tuniki bez rękawów zwane surcot, stanowiły symbol prestiżu.

Pochylały się nad białą, jedwabną płachtą. Jeszcze zanim mogłem na nią spojrzeć - wiedziałem - to była chorągiew Michała Archanioła… Właśnie powstawało ostrze miecza - haftowane srebrną nicią o metalicznym połysku. W chwilę później obraz zawirował i zniknął. Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy ujrzałem herb z dwoma niedźwiedziami. Nie wyglądał raczej na znak rodowy, bardziej na godło miasta.

Leżałem jeszcze moment, zanim otrząsnąłem się ze snu, przetarłem oczy. Byłem trochę zmęczony podróżą, do domu wróciłem dopiero poprzedniego wieczoru. Mimo śmierci Anny nic się nie zmieniło, dalej prześladowały mnie wizje sztandaru Archistratiga. Wziąłem krótki, chłodny prysznic i zrobiłem sobie kawę po irlandzku, bez wątpienia potrzebowałem jakiegoś wzmocnienia.

Niemal godzinę przesiedziałem przy kuchennym stole, zastanawiając się nad sytuacją. Nadal nie bardzo chciało mi się wierzyć w rewelacje na temat relikwii, jednak powtarzające się regularnie sny - zastanawiały. Jeśli przyjąć informacje Dżumy za dobrą monetę, to w czasie ostatniej rozmowy ze złodziejem chorągwi popełniłem zdecydowany błąd: co prawda nie uczyniłem mu krzywdy, ale próbowałem zastraszyć. Być może okaże się bardziej skłonny do współpracy, jeśli wyjaśnię mu szczerze sytuację? Z drugiej strony, wciąż coś mi tu nie pasowało. Facet nie wyglądał na specjalnie religijnego, a jego reakcja na wiadomość, że ikona stanowiła tylko skrytkę dla czegoś stokroć cenniejszego, wyglądała na prawdziwą. To był rumieniec zażenowania, że tak dał się nabrać… Oczywiście mogłem się mylić, mogła też mylić się Anna, ale jakoś nie wydawało mi się to prawdopodobne. Dość trudno zarumienić się na zawołanie, bo to reakcja fizjologiczna, dla przeciętnego człowieka całkowicie niezależna od woli. Chyba że dziadek był urodzonym aktorem, co oznaczało, że polska scena straciła naprawdę obiecującego artystę…

Westchnąłem bezradnie, obracając w dłoniach filiżankę z resztkami kawy. Tak czy owak, trzeba było z nim jeszcze raz porozmawiać. Z nim i z jego wnukiem. Być może ten drugi odkrył skrytkę w ikonie bez wiedzy dziadka? Może chciał zarobić na boku? Przeważnie złodzieje, także ci powiązani koligacjami rodzinnymi, okazywali wzruszającą solidarność zawodową jedynie do momentu podziału łupów. Wówczas sytuacja się nieco komplikowała… Pozostawała też kwestia argumentów. Byłem pewien, że dałbym radę błyskawicznie przekonać każdego złodzieja, żeby zwrócił swój łup, w razie konieczności z pomocą Marka i jego chłopców, jednak jeśli zakaz stosowania przemocy dotyczył także sfery werbalnej? Co, jeśli nie mogłem nawet grozić? W takim razie pozostawała mi tylko marchewka. Nie narzekałem na brak pieniędzy, mimo że większość tego, co zostawiła mi Anna, oddałem organizacjom charytatywnym pomagającym czeczeńskim uchodźcom. Resztę zatrzymałem, chcąc spełnić jej wolę. Mimo to nie wyobrażałem sobie, że mógłbym ich użyć - teraz postanowiłem przeznaczyć je na wykup relikwii. Myślę, że spotkałoby się to z aprobatą Anny. Tak, zdecydowałem, to będzie najlepszy pomysł. Spróbuję po prostu odkupić artefakt.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать


Adam Przechrzta читать все книги автора по порядку

Adam Przechrzta - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки LibKing.




Chorangiew Michala Archaniola отзывы


Отзывы читателей о книге Chorangiew Michala Archaniola, автор: Adam Przechrzta. Читайте комментарии и мнения людей о произведении.


Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв или расскажите друзьям

Напишите свой комментарий
x