Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Łatwo powiedzieć – wyburczał któryś z oficerów.
Woskowicz uśmiechnął się nieoczekiwanie.
– Możecie panowie przekazać swoim ludziom, że za martwego Drzymalskiego dajemy premię równą miesięcznym poborom. Żywy jest wart rocznej pensji. Łatwo zapamiętać. Oczywiście – dodał – nie tylko ludzie z patrolu mogą liczyć na premię. Wyżsi przełożeni też swoje dostaną. O awansach nie wspominając.
– To miłe – rzucił jakby przez zęby Zagroda.
– Sprawa zrobiła się głośna – Woskowicz wykonał gest skromności. – Są i dobre tego strony. Bohaterowie mogą liczyć na…
– Że pan nie wspomina – dokończył myśl generał. – Chyba że chodzi o awanse w UOP-ie. Bo w armii, póki co, ich nie rozdajecie. To tak na marginesie. Żeby nam się kompetencje nie myliły.
Pułkownik okazał się lepszym dyplomatą. Skrył emocje za godnym pokerzysty uśmiechem.
– A propos kompetencji – odezwał się po krótkiej przerwie. – Umówiliśmy się wstępnie, że weźmiecie na siebie zabezpieczenie dróg gruntowych w rejonie rurociągu. Policja zapewnia, że obsadziła wszystkie publiczne, czyli twarde. Wystawili posterunki w odległości do piętnastu kilometrów i ostro czeszą. Ale to oczywiście wyrywkowe kontrole. Zastanawialiśmy się i doszliśmy do wniosku, że jeśli Drzymalskiemu uda się prześliznąć, najprawdopodobniej zjedzie w jakiś leśny dukt. Generał Malewicz chce wiedzieć, do jakiego stopnia je zabezpieczyliście i co jeszcze możecie zrobić. Bo podobno żandarma równie łatwo spotkać w terenie, co Drzymalskiego.
– To pewnie przez te zielone mundury. W lesie słabo nas widać. – Zagroda dał swoim oficerom parę sekund na poszczerzenie zębów, po czym dodał poważnie: – Posłałem wszystko, co miałem. Ale, moim zdaniem, to strata czasu. A co pan o tym sądzi, kapitanie?
Kiernacki nie od razu zrozumiał, że o niego chodzi. Zagapił się na profil Izy i gdyby nie obróciła głowy, śląc mu wyczekujące spojrzenie, pewnie zmusiłby Zagrodę do rzutu popielniczką.
Odwrócił się, klnąc swój brak ostrożności. Dziewczyna raczej niczego nie zauważyła, ale inni…
– W lesie… – Jezu, o czym oni mówili?! – No cóż… las… Myślę, że on chętnie będzie trzymał się lasu.
Czuł, że spudłował. Gapili się na niego wszyscy, ale tylko w dwóch twarzach doszukał się śladu zrozumienia. I to akurat w tych, które z dwojga złego wolałby oglądać zdziwionymi. – Woskowicza i Zagrody.
– Pytałem – wyjaśnił Zagroda – czy, pana zdaniem, warto czekać na Drzymalskiego przy rurociągu. Przynajmniej dzisiaj.
– Jako żołnierz na pewno nie poszedłby tam, gdzie się go spodziewają. Ale teraz… Nie wiem. W swojej jednoosobowej armii jest taktykiem, ale i strategiem. A to zmienia postać rzeczy.
– Armia? – Woskowicz się skrzywił. – Strategia? Pan też? Aż tak wam dopiekł brak wojny, że koniecznie chcecie zrobić ją z tego? Panowie, trochę powagi!
– Kapitan Kiernacki chciał powiedzieć, jak to wygląda z punktu widzenia Drzymalskiego – odezwała się dziewczyna.
Kiernacki był do tego stopnia zaskoczony, że musiał się zastanowić, czy właśnie to miał na myśli.
– To miłe, że zespół psychologiczny stara się być pomocny – powiedział na pozór życzliwie Woskowicz. – Ale tracicie tu chyba czas. Taktyka to nie wasza działka. Oczekiwalibyśmy raczej pisemnej analizy. Ocena osobowości poszukiwanego, prognoza jego działań, propozycje kontrposunięć… Nie uważa pan, generale?
Kiernacki uprzedził Zagrodę.
– Przepraszam – zaczął, nie czekając na pozwolenie. – Jeśli mamy być użyteczni, musimy mieć dostęp do najświeższych informacji. To gra zespołowa.
– Nawet pan nie wie, jak bardzo – zgodził się Woskowicz. I powrócił wzrokiem do generała. – Do samej blokady rurociągu skierowaliśmy czterysta wozów patrolowych. Można zapytać, ile wy wysłaliście?
– Za mało. – Kiernacki nie tylko nie zrozumiał niemej sugestii, że rozmowa z nim dobiegła końca, ale co gorsza, nie dał gospodarzowi szansy zabrania głosu. – Nawiasem mówiąc, policja też się nie wysiliła.
Woskowicz poczekał chwilę, zerkając z nadzieją na generała. Gromy, nawet te bezgłośne, jednak nie padły. Sam musiał udzielić Kiernackiemu lekcji pokory.
– Nie ma pan pojęcia o tej robocie – rzucił lekceważąco. – Czterysta radiowozów to więcej, niż kiedykolwiek zgromadzono do jednej akcji.
– Może pomijając wizyty papieża – Kiernacki też się uśmiechał i też nie był to uśmiech przyjacielski. – Nie zamierzam polemizować. Chcę tylko powiedzieć, że Drzymalski to nie papież i trudniej go upilnować. A już zwłaszcza żandarmom. Jest ich o wiele za mało.
– Ciekawe – wycedził Woskowicz. – Jakoś sobie nie przypominam, by generał rzucał konkretnymi liczbami. Skąd pan wie, że…?
– W Wojsku Polskim służy trochę ponad dwa tysiące żandarmów. Jeśli odliczyć różnych biurokratów, dochodzeniówkę i jakąś kadłubową obsadę garnizonów, w pole da się wysłać z tysiąc chłopa. Dzielimy to na trzyosobowe grupy i mamy 330 posterunków. Nie wiadomo, czy Drzymalski podejdzie od południa czy od północy, więc jeszcze raz dzielimy – przez dwa. Wychodzi 160 posterunków. A średnia odległość między sąsiednimi drogami gruntowymi wynosi w skali kraju koło trzech kilometrów. Czyli, idąc od Bugu ku Odrze, mamy dwieście takich dróg. To nam daje teoretycznie osiemdziesiąt procent szczelności.
Woskowicz potrzebował chwili, by przezwyciężyć odrętwienie twarzy.
– To całkiem niezły wynik – rzucił lodowatym tonem.
– Tyle że teoretyczny. Bo trzyosobowy patrol facet pokroju Drzymalskiego zdmuchnie w półtorej sekundy, jeśli się źle ustawią. Może go też ominąć, jeśli zdecyduje się na motocykl i te trakty komunikacyjne, które nie mieszczą się w definicji drogi. Mamy godzinę siódmą. Zostało siedemnaście godzin czwartku. Trochę za długo dla jednej zmiany czuwającej. Śmiem podejrzewać, że z naszej trójki będzie czuwał po południu nie więcej niż jeden. Pogoda jest taka sobie, gdzieniegdzie ma padać. Więc raczej drzemka w wozie niż pod sosną. Pół biedy, jeśli ten trzeci zaszyje się w zaroślach. Ale mogą siedzieć w samochodzie wszyscy, a wtedy jeden strzał w zbiornik…
– Do czego pan zmierza?
– Sam nie wiem – przyznał Kiernacki. – Myślę na głos.
– Cholernie czarne ma pan te myśli. – Woskowicz już się otrząsnął; lekki uśmiech powrócił na jego wąskie usta. – Idąc tym torem, musielibyśmy wysłać naszemu supermanowi akt bezwarunkowej kapitulacji. Z pana słów wynika, że nie ma na niego mocnych. Tak doskonale go pan wyszkolił? Pogratulować. Także skromności.
Parę osób się zaśmiało. Kiernacki zrozumiał, że tę rundę przegrał. Do rozpoczynania następnej nie spieszyło się żadnemu z nich.
– Musimy po prostu poczekać i zobaczyć, na co naprawdę stać tego bydlaka – podsumował Zagroda. – Do tej pory nie mieliśmy szans na jakieś przeciwdziałanie. Teraz dał nam okazję. O ile dotrzyma słowa.
– Powinien. – Nikt nie pytał Izy ani nawet nie patrzył w jej stronę, ale poczuła się wywołana do tablicy. – Jest… dość rzetelny. I nie przesadza z ostrożnością. Osobiście stawiałabym na to, że spróbuje zaatakować ten rurociąg. Ale czy w stylu kamikadze, tego nie wiem. Ma pan rację, panie generale. Za mało jeszcze wiemy, by kusić się o analizy.
– Chyba faktycznie nie ma sensu przetrzymywać was tutaj. – Zagroda skinął na milczącego dotąd oficera w pozłacanych okularach. – Major Grygorowski będzie waszym łącznikiem. Uzgodnijcie z nim szczegóły. A my, panowie, pomówmy o tej osiemdziesięcioprocentowej sieci.
Rozdział 8
Blokada pod Ostródą nie miała nic wspólnego z operacją przecinania Polski na pół w ramach zabezpieczania rurociągu. Ustawieni przy szosie elbląskiej policjanci z lokalnej drogówki nie dostali nawet kserokopii z podobizną poszukiwanego – w komendzie od paru tygodni nie działało połączenie komputera z drukarką i przesłany drogą elektroniczną wizerunek można było pooglądać tylko na ekranie. W budynku nie brakowało wprawdzie faksów, ale ponieważ szef był do niczego, wszystko inne też kulało.
Czterej przemoczeni pechowcy ustalili to już w pierwszej godzinie służby. Mniej jednomyślnie oceniali sensowność powierzonego im zadania. Nowy komendant był palantem, który tylko dzięki szwagrowi radnemu trafił na stołek, i do przesadnie gorliwych nie należał. Jeśli uznał, że w ramach polowania na członków olsztyńskiego gangu samochodowego warto ustawiać tu aż dwa wozy, to mógł mieć jakieś przesłanki. Tak uważał i Kozakiewicz, jedyny obrońca niektórych posunięć komendanta, i Rudzko, któremu nie podobał się nawet sposób, w jaki stary wiąże buty. Argumentów użyli oczywiście z gruntu odmiennych. Pierwszy dowodził, że są tu po to, by złapać konkretnego złodzieja, co do którego szef dostał cynk. Drugi zgadzał się w kwestii cynku, tyle że, jego zdaniem, dotyczył on całkiem innej drogi, na którą dowódca nie posłał ich z pełną premedytacją. Bo bierze łapówki od kogo wlezie, więc od tych złodziei pewnie też, a gdyby przypadkiem nie brał, to boi się ryzykować nieudany pościg.
O Drzymalskim nie dyskutowano: wszyscy byli z nocnej, przedłużonej zmiany i dawno wyczerpali temat. Stacje radiowe poświęciły zresztą warszawskim eksplozjom zaskakująco niewiele miejsca, a jego lwią część stanowiły prośby o datki dla rodzin ofiar i harce opozycyjnych polityków, usiłujących pogodzić apele o solidarność narodową z ukradkowym wbijaniem możliwie grubych szpil nieudolnemu rządowi.
Coraz bardziej znudzeni i ospali czekali w samochodach na lepiej wyglądające wozy, po czym dwaj wysiadali, by dokonać kontroli, a dwaj przyglądali się temu zza kierownicy, mając na podorędziu skróconą wersję karabinka beryl albo pięciostrzałową gładkolufówkę.
Było zimno, padało, a chwilami, gdy nad las napływały napuchnięte wodą chmury, robiło się niemal ciemno.
Potem, dużo później, sierżant Rudzko zdał sobie sprawę, że właśnie któraś z takich chmur uratowała mu życie. Chmura i Urbanowe „Nie”.
Artykuł był o niegdysiejszym wiceministrze, który sprzedał wartą sto nowych baniek fabrykę za baniek dwanaście, złożył urząd, wziął odprawę i wylądował miękko w radzie nadzorczej kupującej firmy. Stronę wcześniej tenże urzędnik udowadniał, iż przyczyną gnębiących naród nieszczęść jest niska frekwencja w kościołach i seks w telewizji.
Poziom adrenaliny nie opadł jeszcze sierżantowi, gdy to się zaczęło. Rudzko nadal miał ochotę dać komuś w mordę – najlepiej politykowi – i gdy nadszedł najbardziej przełomowy moment jego czterdziestoletniego życia, okazał się do niego nadspodziewanie dobrze przygotowany. Inna rzecz, że miał też sporo szczęścia.
Po pierwsze było ciemno. Siedział twarzą ku południu i gdyby świeciło słońce, przegapiłby przemykającą obok iskierkę. Drugi dar losu też wiązał się z widocznością. To coś nadleciało z tyłu. Ponieważ drugi radiowóz parkował po przeciwnej stronie szosy, siedzący za kierownicą Borkowski miał przed oczyma północny odcinek drogi. To oraz fakt, iż od strzelca oddzielała go jedynie szyba, w pełni uzasadniało dokonany przez zabójcę wybór. Rudzko, skryty w cieniu, osłonięty zagłówkiem i przede wszystkim gorzej zorientowany w sytuacji, w sposób naturalny spadał na koniec listy celów.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: