Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– I dlatego powinniśmy jechać w Bieszczady? – zapytała spokojnie. Była pod wrażeniem i może dlatego wyglądała na doskonale opanowaną. – Po co?
– Stamtąd ruszył na wojnę. Chcę zrozumieć, dlaczego.
– Obawiam się, że na tym etapie to już na nic. Mleko się rozlało. Jeśli to on zabił tych policjantów…
– Jest już martwy? – domyślił się. – Zero negocjacji? Kropną go, jak tylko wyjdzie z podniesionymi rękami? To masz na myśli?
Zawahała się i w końcu skinęła głową.
– Nikt tego nigdzie nie napisał – mruknęła – ale chyba na całym świecie tak to działa. Wszyscy są równi, ale policja ciut równiejsza. Zabójcy policjanta raczej się nie oszczędza. Jeśli można go kropnąć na miejscu, to się to robi.
– A ty to oceniasz…? – celowo zawiesił pytanie.
– Ja niczego nie oceniam. Mówię, jak jest. Że trudniej teraz liczyć na ujęcie go żywcem.
– A to jak oceniasz? Tak szczerze, między nami partnerami.
– My nie jesteśmy partnerami.
Przyglądali się sobie jakiś czas.
– Ale będziemy – powiedział wreszcie cicho Kiernacki.
– Tak pan sądzi? – zapytała beznamiętnie.
– Nie zrobię niczego lepiej od policji i UOP-u. Mogę najwyżej zabrać się za to inaczej. Ale do tego potrzebuję kogoś, komu mogę ufać. Nie lodówki na długich nogach. – Zaczerwieniła się odrobinę. – Słuchaj, naprawdę wolałbym wrócić do siebie. Straszny ze mnie domator. Nie mam żony, nie muszę płacić alimentów, na życie mi starcza. Stać mnie na to, by machnąć ręką na waszą forsę i wyjechać. Nie robię tego, bo nie podoba mi się to, co wyczynia Drzymalski. Jeśli mogę zapobiec dalszym pogrzebom, chętnie to zrobię. Ale do tego potrzebna mi twoja współpraca. Nie chcesz – trudno. Powiedz to wprost i pożegnajmy się.
– Dostał pan kartę powołania – przypomniała urażonym tonem. – Oboje wiemy, że nie jest pan tu dobrowolnie.
– Gówno prawda. Mogłem załatwić zwolnienie lekarskie i śmiać się wam w żywe oczy. Albo zniknąć na parę dni.
– Albo wylecieć z pracy.
– Dlaczego miałbym…? – nie dokończył. Jego szare oczy zrobiły się nagle lodowate. – No, no… Aż tak ostro chcieliście grać?
Chyba żałowała swoich słów.
– To ważna sprawa – stwierdziła sucho. – Chodzi o ludzkie życie.
– Więc wolno rujnować je innym? – Nie odpowiedziała. – Dobrze pomyślane. Dostałem posadę nauczyciela wyłącznie dzięki znajomościom. Od tej pory zdążyłem skończyć zaocznie studia i dostać papierek, ale to jednak nie to co belfer z prawdziwego zdarzenia. Wystarczy jedno słowo i profesor Kiernacki ustawia się w kolejce po zasiłek. Potem wylatuje z mieszkania, bo z zasiłku, nawet póki jest, nie da się opłacić czynszu. – Uśmiechnął się ponuro. – Coś mi mówi, że tak to z grubsza wyglądało z Drzymalskim. Też musiał dostać zdrowo po dupie od współczesności, skoro aż wypowiedział jej wojnę. Nie wiesz, co mu konkretnie zrobiliście?
– My?
– Wy – odwrócił twarz. – Fani nowej Polski. Wielcy entuzjaści kapitalizmu.
Nie odpowiedziała. Otworzyła walizeczkę, uruchomiła komputer. Kiernacki poczekał jeszcze chwilę. Potem wzruszył nieznacznie ramionami i usiadł na tapczanie za jej plecami. Nie spojrzała za siebie, ale odnotował, że o parę centymetrów, niby niechcący, przesunęła komputer w prawo, gdzie musiał być lepiej widoczny.
– Jest szkic – mruknęła. Wpatrywała się może minutę w wycinek mapy, w komentarze obok. – Naprawdę dobrze ktoś strzelał. Czterysta metrów.
– Wystarczy kałach.
– Może panu. Zresztą to nie był karabinek.
– Nie był – zgodził się Kiernacki. Dopiero teraz zerknęła przez ramię, sprawdzając chyba, czy się po prostu nie wymądrza. – Na wylot przez pierś – wyjaśnił. – Mimo kamizelki. To musiał być mocny nabój.
Kiwnęła głową na znak akceptacji. Potem dotknęła miejsca, z którego strzelano.
– Widzi pan? Wschodnie pobocze. Raczej nie zjeżdżał na lewy pas pod nosem policji. Czyli jechał na północ.
– Brawo.
– Więc dlaczego stanął? Wszystko wskazuje na to, że minął radiowozy. Raczej bez problemów. Napisali tu, że kluczyki tkwiły w stacyjkach w pozycji „wyłączone”, a biegi ustawiono na luz. No i ten z przestrzeloną piersią dostał z tyłu. Gdyby coś ich tknęło, pewnie patrzyliby za mordercą, nie w drugą stronę. To się kupy nie trzyma.
– Dobrze wiesz, że się trzyma. – Znów się obejrzała. – To on. Obiecał i dotrzymał słowa.
Pachniała mocno jakąś owocową kompozycją i chyba miętą.
– Na to wygląda – mruknęła. – A to skurwiel…
Kiernacki nie spieszył się z zabieraniem głosu. Siedział za dziewczyną, zerkając to na ekran, to na jej pochylony kark i obrys różowego ucha. Próbował odgadnąć jej myśli. Powrócił na ziemię na widok strzałki, kierującej się ku polu „Zamknij”.
– Nie wyłączaj. – Dłoń znieruchomiała. Krótkie, niepomalowane paznokcie, żadnej biżuterii… Ładne miała te dłonie. – Jest tu coś o Wesołowskich? Wnioski z dochodzenia?
Wzruszyła ramionami, ale szybko znalazła odpowiedni plik. Dużo tego nie było, ale też Kiernacki się nie spieszył. Podobał mu się aktualny układ geometryczny. Zerkając jej przez ramię, był blisko niej, chwilami nawet bardzo blisko.
– To wszystko? – upewnił się. – Ani słowa o okupie.
– Bo to oficjalna część. Jasne, że pytali Wesołowskiego, czy i ile zapłacił. To nie kretyni. Ale kiedy dziesięć razy z rzędu poszkodowany powtarza, że okupu nie było, trudno pisać, że był.
– Z tego podsumowania wynika, że Drzymalski urządził całą hecę dla sportu. No, może dla zdobycia broni. A dziewczynę wziął na przejażdżkę. Przepraszam, ale to pasuje tylko i wyłącznie do świra.
– Bo to jest świr. Mówiąc w uproszczeniu.
– To twoje oficjalne stanowisko?
– Bo co?
– Nic, pytam przez ciekawość. Wariaci też bywają konsekwentni. Więc nie ma znaczenia, czy pojedziemy do Ustrzyk pogadać o czubku, czy o normalnym facecie. Prawda, pani magister?
– Tu – popukała w laptopa – jest nawet numer tego, który prowadził śledztwo. Jeśli koniecznie chce pan z kimś pogadać…
– Myślisz, że Wesołowscy zechcą mi się wyspowiadać przez telefon? – Podniósł się, wzdychając. – Jadę. Jeśli sam, to bądź tak dobra i sprawdź na tej maszynce, o której mam pociąg.
Patrzyła z niedowierzaniem, jak sięga po kurtkę.
– Naprawdę chce pan… Ale po co? Jak dobrze pójdzie, Drzymalski wpadnie jeszcze dziś!
– Zjem całą zaliczkę, jeśli im się uda – uśmiechnął się niewesoło. – Na sucho, bez popijania. Nie łudź się. Wiesz, dlaczego zabił tych trzech? – Przyglądała mu się chwilę, po czym kiwnęła głową. – Właśnie. Od tej chwili możemy zapomnieć o wielu małych blokadach. Elementarz partyzanta. Postrasz przeciwnika, zmuś do trzymania się w kupie, a zyskasz swobodę ruchów i przestrzeń operacyjną. Założę się, że Zagroda na gwałt łączy swoje trójki w szóstki albo i dziewiątki. O ile od razu tego nie zrobił. Bądź co bądź to żołnierz.
– Myśli pan, że to… że to tylko chłodna kalkulacja? Że zabija, bo to mu ułatwia przemieszczanie się? Ot tak, po prostu?
– Reguły wojny są na swój sposób proste. I świńskie, fakt.
– To nie wojna. To tylko maniak z karabinem.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Lepiej, że jadę sam. Masz do tego niewłaściwe podejście.
– Nigdzie pan nie pojedzie – rzuciła ostrzej.
– Pojadę. Pytanie brzmi: zachód czy południe? – Sięgnął do kieszeni i pomachał złożoną kartką. – Telefon do kochanki to jedno, ale przy okazji wpadłem do lekarza. Zdziwisz się, jakie to teraz łatwe, jeśli człowiek jest zdrowy, sprawny i może zarobić odpowiednio dużo.
Pobladła ze złości. Natychmiast odgadła, w czym rzecz, ale oczywiście nie uwierzyła.
– Co to jest?
– Zwolnienie. Pan doktor stwierdził cholernie nieprzyjemny zbieg dyskopatii z nadciśnieniem na tle nerwowym. Nie wolno mnie zmuszać do wysiłku ani słuchania o przykrych sprawach. Oczywiście nie ma mowy o ćwiczeniach rezerwy. Żegnaj, WP.
Przyglądała mu się z niedowierzaniem.
– Nie ośmielił się pan… – Kiernacki poszerzył uśmiech. – Taki numer nie przejdzie! Przecież… Nabija się pan ze mnie?
– Z psychologa? Jeszcze nie oszalałem. Jedna celna diagnoza i wpędzisz mnie w kompleksy.
– Ziętarski podciera się takimi świstkami. Jeden telefon do lekarza, który to wystawił i…
– …ogon pod siebie. Gangsterzy nie idą do więzień, a nikt nie śmie zweryfikować diagnozy ich lekarzy. Słyszałaś, by jakiegoś łapiducha ukarali za lewe zaświadczenie o stanie zdrowia? Bo ja nie. W naszym systemie prawnoobyczajowym to coś zbliżonego do zbrodni doskonałej. Praktycznie niekaralne.
– Nie dostanie pan reszty pieniędzy – powiedziała cicho.
– Ile razy mam powtarzać, że nie zależy mi na waszej forsie?
Otworzyła usta, ale nie użyła ostatniego z argumentów. Kiernacki był pewien, że wie, jaki miał być ten as atutowy. Patrzyli przez chwilę na siebie. Potem, trochę wbrew sobie, lekko skinął głową. Chyba zrozumiała, że to forma niechętnego podziękowania. Inaczej nie byłaby zakłopotana.
– Zadzwonię po Dopierałę – mruknęła, wyjmując miniaturową słuchawkę z obudowy komputera.
– Żeby mnie podrzucił na dworzec? – zapytał niepewnie.
– Nas – poprawiła szorstko. – Do Ustrzyk.
Rozdział 9
Rozrzucone między zalesionymi wzgórzami osiedle – jeśli pół tuzina domów to już osiedle – było w gruncie rzeczy placem budowy. Większości budynków nie wykończono i może dlatego na ich tle dom Wesołowskich ze skalno-wodno-trawiastymi kompozycjami, gąszczem różanych krzewów i otaczającym to wszystko płotem tak mocno rzucał się w oczy. Inna sprawa, że garaż przybudówka mógł pomieścić cztery samochody, willa była dwa razy większa od następnej w kolejności, a z kamiennego muru, podtrzymującego bramę, wpatrywała się w Kiernackiego zabezpieczona pancerną szybą kamera.
– Ładnie tu – rzucił, po raz kolejny przyciskając dzwonek. – Ciekawe, ile kosztuje taka działka.
– Majątek. – Dopierała przełknął ostatni kęs bułki. – To długie to chyba warsztat. Zajrzę od tyłu, może tam siedzą i dlatego nie słyszą.
Posiadłość miała około hektara, a budowla, o której mówił, stała kawałek od domu. Kiernackiemu przypomniało się, że oficjalnym zajęciem gospodarza – a konkretnie jego żony – jest handel hurtowy. To od biedy mogła być hurtownia. Skinął głową. Kapral niespiesznie ruszył wzdłuż ogrodzenia.
– Robi się ciemno. – Robiło się też chłodno i pewnie dlatego pani porucznik skrzyżowała ciasno ręce na piersi. – Jeśli połowa z tego, co o nim mówią, jest prawdą, to nie dziwię się Wesołowskiemu, że trzyma nas na dystans. To bezludzie. Nim policja dojechałaby z Ustrzyk…
Przerwał jej pisk ukrytego pod swetrem telefonu.
– Dembosz, słucham. Rozumiem. Nie, na razie bez rezultatów.
Schowała aparat, nie patrząc na Kiernackiego.
– Złe wieści – domyślił się. – Pytanie: służbowe czy prywatne.
Milczała jakiś czas.
– A które są dla pana te złe? – rzuciła w końcu z nieoczekiwaną gwałtownością. – Czasem nie te, że go dopadli?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: