Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
Premier uniósł brwi, wyrażając nieco bolesne zdziwienie.
– I to jest powód? Dobre chęci? Nie słyszał, że od nurtu rewolucyjnego odeszliśmy kilkanaście lat temu?
Leszczuk nie skwitował żartu uśmiechem.
– Wygląda na to, że albo damy mu tę komisję, albo wpakuje nas w kłopoty. Chyba duże.
– Przecież wiesz, że nie mogę zmienić przewodniczącego.
– Możesz. Nie za darmo, ale możesz. Parę posad w radach nadzorczych i nie będzie krzyku.
– Łatwo powiedzieć… Co właściwie ma na nas ten Suliński? Jakaś afera w Przemyślu?
– Gorzej. Chodzi o ten zamach. Przeżył, więc zakładaliśmy, że miał szczęście. Szczegółów nikt nie zna, bo lekarze nie dopuszczali nawet policji, a kiedy wybuchły pierwsze bomby, temat stał się mało ciekawy. Ale to jest ciekawe. I śliskie jak cholera. Otóż Suliński przeżył, bo tamten do niego nie strzelał. Podjechał pod samo okno, zapytał, czy Suliński jest z SLD – i nie próbował zabić. Ba, nawet ostrzegł, by chwycił kierownicę, pomagał kierować…
– Mówisz… poważnie?
– A na koniec dodał, że masz przesrane. Drzymalski, nie Suliński. Nie wiem, co miał na myśli, ale jeśli ta historia wypłynie… Wiesz, że w Polsce racjonalne argumenty nie są w modzie. Nikt się nie będzie zastanawiał, jak niby mieliśmy skorzystać na tej hecy, którą urządził Drzymalski. Ważne, że strzela do wszystkich, tylko nie do czerwonych. Czyli sam musi być czerwony. Koniec, kropka.
– Ludzie tego nie kupią – powiedział bardzo niepewnym głosem z lekka pobladły premier. – Przecież to totalna bzdura.
– Nie bądź dzieckiem. Żyjemy w kraju, w którym robotnicy i chłopi dziesięć lat walczyli o prawo do bezrobocia, dwunastogodzinnego dnia pracy i eksmisji na bruk. Idiotów u nas nie brak, a tak się składa, że w wyborach to oni przeważają szalę w prawo lub lewo. – Leszczuk westchnął. – Nie da rady, musimy się dogadać z Sulińskim.
* * *
Z Ustrzyk udało im się wyjechać dopiero po południu. Po pierwsze volkswagen był zaminowany, a na Podkarpaciu, z racji litery „p” w nazwie, saperzy stali się tego dnia deficytowym towarem. Kiedy już przyjechali, spadł deszcz i stało się jasne, że bez terenówki z napędem na obie osie nie ma sensu wypuszczać się w drogę. Drzymalski nie dawał znaku życia – w przeciwieństwie do jego min, raz po raz wybuchających w pobliżu newralgicznych skrzyżowań – więc o zespole Dembosz-Kiernacki zapomniano w Warszawie i załatwienie stosownego pojazdu mocno się ślimaczyło.
Kiedy zjawił się wypożyczony w jakiejś pobliskiej jednostce wóz, okazało się, że Dopierała przepadł razem z Baśką Drzymalską. Nim wrócili, objuczeni torbami zakupów, przed pensjonat zajechał zastępca komendanta z Leska w towarzystwie protokólantki. Zaskakująco uprzejmie zapytał, czy państwo oficerowie nie zechcieliby złożyć zeznań w sprawie sierżanta Onyszuka. Kim jest sierżant Onyszuk? Już nikim, ale jeszcze rano był mężczyzną, który gonił z nożem panią porucznik. Inspektor nie chce się narzucać, ale…
Kiernacki zgodził się bez namysłu, trochę z nudów, a trochę w nadziei wysondowania wiedzy drugiej strony. Wiele się nie dowiedział – wisząca w powietrzu dymisja czyniła komendanta wyjątkowo ostrożnym – ale opłaciło się. Po spisaniu relacji, którą oboje z Izą składali równocześnie, policjant oddał im poharatany glauberyt wraz z amunicją. Z peemu nie strzelano w trakcie potyczki u Wesołowskich, nie został więc zaklasyfikowany jako dowód. Policjanci pożegnali się i odjechali. Oni nie – Dopierała znów gdzieś przepadł. Podobnie jak Drzymalska.
Wrócili znów razem, krocząc niespiesznie chodnikiem i z rzadka wymieniając jakieś uwagi. Kiernacki zafundował obiad całej gromadce, po czym zabrał wypożyczonego honkera i pojechał do szpitala.
Nosze z Mirkiem już czekały. Wolał nie pytać, od jak dawna. Chory był umyty, ogolony, a pielęgniarka zapewniła, że także nakarmiony. Nie gorączkował. Wynikł mały problem z wypożyczeniem noszy, ale kiedy Kiernacki bez słowa odwrócił się na pięcie, wyszedł i wrócił z pistoletem maszynowym, który zaproponował jako zastaw, lekarz dyżurny błyskawicznie podjął męską decyzję. Do honkera trafiły i nosze, i niedoszła kaucja.
Przed pensjonatem powitał ich osobliwy szpaler. Cała trójka stała wzdłuż krawężnika, niecierpliwie wyglądając samochodu, na tym jednak ich solidarność się kończyła. Izę od Drzymalskiej oddzielały dwa, a Drzymalską od kaprala nawet trzy metry, co w sumie wyglądało dość zabawnie. Szeregowy, ignorując porucznikowskie gwiazdki, zahamował przy Dopierale. Inna sprawa, że dobrze trafił. Kapral był tym, któremu najbardziej się spieszyło.
– Pojadę z wami – rzucił półgłosem, dopadając jednym susem okna. Kiernacki uniósł brwi, ale się nie odezwał. To brzmiało jak poufna prośba. Iza pomogła Drzymalskiej uporać się z tylnymi drzwiami, po czym podeszła do szoferki.
– Na słowo – skinęła ku Kiernackiemu. Odeszli parę kroków, ścigani mało radosnym spojrzeniem kaprala. – Ktoś z nas powinien zostać przy wozie. Nie wiadomo, ilu tubylców współpracowało z tym Onyszukiem. Nic prostszego, jak podłożyć następną bombę pod…
– Jesteś czarnowidzem – uśmiechnął się. – Ale wiesz co? Będzie z ciebie niezły oficer.
– Będzie? – przechyliła przekornie głowę. – Jak co?
– Jak zmienisz płeć.
– Ależ jesteś zabawny. – Zerknęła w stronę samochodu i natychmiast sposępniała. – Jedź, ja zostanę. Ja i Dopierała. We dwójkę jakoś obronimy generalski wóz.
– Co, boisz się lasu nocą? – Robiło się późno i przynajmniej powrót musieli zaliczyć na światłach. – Myślałem, że z nią pogadasz.
– Chyba nie przypadłyśmy sobie do gustu. Wiesz, jak to jest.
– Sławne pierwsze wrażenie? Nie zapomniałaś o czymś? To ty jesteś ta dobra z psychologii. Ja na dzień dobry dostałem w pysk.
– Wieki temu, wczoraj. Teraz już cię toleruje. No i jesteś kolegą jej szwagra. Nie mówię, że ci ufa, ale przynajmniej zakłada, że możesz chcieć mu pomóc.
– Wykręcacie się, poruczniku. A Dopierała? Mogę go zabrać?
– Wolałabym, żeby został – uśmiechnęła się blado. – Nie, żebym umierała ze strachu, ale… Ostatnio ciągle jacyś faceci muszą mnie ratować.
Patrzył w jej twarz, szukając chłodu, niechęci. Była przygaszona, to wszystko.
– Nie faceci – mruknął. – Ja.
– Ty – przyznała bez oporu. – Już jestem zadłużona po uszy. Jak trzeci raz mnie uratujesz, to się jeszcze…
Nie dokończyła, a Kiernacki nie odważył jej się tego wytykać.
– Jedź z nami – poprosił cicho. Westchnęła bezgłośnie, po czym skinęła głową bez cienia entuzjazmu.
– No dobrze. Ale Dopierała musi zostać. Nie mam ochoty wylecieć w powietrze po tej wycieczce.
* * *
– Wiecie, o co prosicie? – Ziętarski wodził od twarzy do twarzy na poły gniewnym, na poły zdumionym spojrzeniem.
– Rozumiemy, że to problem – zapewnił spokojnie Woskowicz. – Ale bezpieczeństwo jest sprawą nadrzędną.
– Od wyłączenia połowy telefonów zrobi się bezpieczniej?
– Połowa to za mocno powiedziane. Na razie chcemy ograniczyć się do tych na kartę. Anonimowych.
– Bo dwóch takich użył Drzymalski?! A jak użyje prądu?! Mamy zamknąć elektrownie, rozdać czterdzieści milionów lamp naftowych?! Panowie, miejcie trochę litości!
– To jego słabe miejsce – przemówił po raz pierwszy generał Zagroda. – Musi jakoś uruchamiać pułapki, i to najlepiej z drugiego końca kraju. Nie jesteśmy w stanie kontrolować milionów samochodów, ale blokady i nagroda robią swoje. Jeśli Drzymalski osobiście podpali lont, będzie miał znikome szanse opuścić okolicę. Ma problemy z szybkim przemieszczaniem się. Telefon to jego jedyna szansa na kontynuowanie sabotażu na dotychczasową skalę.
– Skąd wiecie? Jest jeszcze radio, zapalniki czasowe… Zgoda, użył komórki przy rurociągu. Ale w minach drogowych już nie. Więc nie na sieci komórkowej się opiera. Wyłączając ją, może trochę utrudnimy mu życie. Za to koszty… To kilka milionów aparatów. Wiecie, jakich odszkodowań zażądają operatorzy?
– Radio możemy zneutralizować albo przynajmniej namierzyć – zapewnił generał. – Ale na telefon nie ma mocnych. Gdyby chodziło tylko o ten jeden gazociąg, to pół biedy. Wyłączyłoby się przekaźniki w promieniu dwudziestu-trzydziestu kilometrów, z grubsza dziesiątą część powierzchni kraju. Ale rur z gazem mamy więcej. I nikt nie powiedział, że następna wysadzona nie będzie z ropą. To dopiero narobi syfu. Gaz się spala albo ulatnia, ale wyciek mógłby spowodować prawdziwą katastrofę ekologiczną.
– Więc go złapcie, zanim się przerzuci na ropociągi – wyburczał Ziętarski. Sam nie traktował swoich słów poważnie, była to wyłącznie forma odreagowania bezsilnej złości. – No dobrze, pomówię z premierem. Coś jeszcze?
– Moje pięćdziesiąt tysięcy dolarów – przypomniał Woskowicz. Ziętarski anemicznie kiwnął głową.
– Marynarka znalazła drugi koniec tego przewodu – nawiązał do wcześniejszej rozmowy generał. – Oczywiście na Westerplatte, dokładnie we wskazanym przez dziewczęta miejscu. Wygląda na to, że jakiś kutas wrócił tam i uciął wszystko, co nie leżało w wodzie.
– Ma pan na myśli…? – Ziętarski zawiesił głos.
– Teoretycznie każdego. Dzieci, pijaczków, zbieraczy militariów… Ale założę się, że to któryś z tych kretynów, którzy zignorowali doniesienie dziewczyn.
– To poważne oskarżenie.
– Szlag mnie trafia, kiedy pomyślę, że mogliśmy go mieć. Półwysep, jedna droga wyjazdowa, obok wielkie miasto z mnóstwem policji. W minutę by zablokowali. A co robią? Najpierw spławiają wystraszone dziewczyny, a potem zacierają ślady. I proszę nie mówić, że to fale. Marynarze dobrze obejrzeli miejsce, skąd wystrzelono rakiety. Ogień silników nadpalił mech, ale za cholerę tego nie widać, bo ktoś wszystko przysypał piaskiem.
– To już historia – zauważył Woskowicz.
– Owszem – przyznał Zagroda. – Ale dopiero teraz mamy pewność, że Drzymalski załatwił tankowce dwiema rakietami typu Malutka. W podstawowej, naprowadzanej przewodowo wersji.
– To ma jakieś znaczenie? – zapytał Ziętarski. – No, że podstawowa…
– Przewód ma trzy kilometry, a kiedy się urywa, rakieta już raczej w nic nie trafi. A z Westerplatte do basenu paliwowego jest mniej więcej tyle. Drzymalski mocno ryzykował, strzelając z malutkiej na maksymalny dystans. Wbrew pozorom załadowany ropą tankowiec to nie beczka prochu. Trzeba precyzyjnego strzału, by wywołać dobry pożar.
– Powinien użyć moździerza?
– Moździerz ma za mały zasięg, o dokładności nie wspominając. Nie o to mi chodziło. Myślę, że użył tego, czym dysponował, godząc się z ryzykiem niepowodzenia.
– Do czego pan zmierza? – zmarszczył brwi Woskowicz.
– Przyjechał furgonetką; nie miał problemów z transportem. Ja na jego miejscu posłużyłbym się którymś z cięższych pocisków. Mają większy zasięg i mocniejsze głowice.
– Tak, a optymalna byłaby atomówka – wzruszył ramionami pułkownik. – Nie rozumiem, do czego mają prowadzić te rozważania.
– Myślę, że on działa sam. – Generał patrzył na gospodarza, dzięki czemu uniknął zdecydowanie nieprzyjaznego spojrzenia. – Może i zaopatrzył się w broń na Wschodzie, ale nie wierzę, by stały za nim jakieś wrogie nam siły. To była niepowtarzalna okazja, a on ryzykancko i nieprofesjonalnie użył malutkich. Zawodowcy nigdy by…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: