Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Издательство:неизвестно
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг:
- Избранное:Добавить в избранное
-
Отзывы:
-
Ваша оценка:
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - читать онлайн бесплатно полную версию (весь текст целиком)
Интервал:
Закладка:
– Panowie nie wiedzą? Nie powiedział…? – Przeniosła pełne oburzenia spojrzenie na winowajcę. – Oszalałeś?
– O jakim zabijaniu pani mówi? – zapytał, nawet dość łagodnie, sierżant. – Przyjechaliśmy, bo dostaliśmy zgłoszenie o ranie pochodzącej być może od noża. Nie było mowy o…
– Obowiązuje nas tajemnica wojskowa – wyjaśnił Kiernacki ze śmiertelnie poważną miną. – Mamy swoich przełożonych i od nich zależy, co i kiedy możemy mówić policji. Tak to już jest na wojnie.
– Co pan pieprzy? – zirytował się policjant. – Jaka wojna?
– Z Drzymalskim. Niech pan da ten notes. Narysuję, gdzie znajdziecie faceta, który próbował zabić porucznik Dembosz.
– To on pchnął pana nożem? – Sierżant nie kwapił się z podawaniem notatnika. Na jego znak młodszy z funkcjonariuszy przesunął się, stając między Izą a drzwiami. Obaj byli zdezorientowani i nieufni.
– Nie, ja sam. I nie nożem, a prętem zbrojeniowym. Jak nikt go nie podwędził, powinien tkwić w zwłokach. Nóż też tam został? – Dziewczyna kiwnęła głową. – Trochę bliżej, patrząc od centrum, znajdziecie kurtkę tego gościa. Zrzucił, żeby się nie spocić przy zarzynaniu kolejnej kobiety. Może będą w niej dokumenty, ale jeśli nie, to pytajcie w komendzie w Lesku o rudego i wąsatego ze sprawy Wesołowskich. Będą wiedzieli, o kim mowa. Zresztą i tak powiat przejmie sprawę, więc nie musicie się martwić. Po prostu jedźcie tam i zabezpieczcie ślady.
– Rychło w czas im to mówisz – burknęła nadal rozgniewana Iza. – A w ogóle to dlaczego pogotowie…?
– Zostawiłaś mnie – powiedział z udanym wyrzutem. – Leżę, obok trup… Wstałem, wyszedłem na ulicę i akurat nadechała karetka. Wsiadłem i przyjechaliśmy tutaj. On został.
– To jakiś kawał? – Sierżant najwyraźniej nie potrafił uwierzyć w jego relację.
– Nie patrzcie tak – wzruszył ramionami Kiernacki. Zaczął zapinać koszulę. – Jemu się już nie spieszy, a ja nie miałem ochoty po raz kolejny czekać w areszcie, aż się jedni dowódcy z drugimi dogadają. A dogadają się, bo to my jesteśmy ci dobrzy, a rudy był zły i mu się należało. Macie świadka z mocnymi papierami – wskazał Izę – więc pożegnajmy się po przyjacielsku i idźmy robić swoje.
– Wolnego, wolnego… Nigdzie pan nie pójdzie. – Znacząco położył dłoń na rękojeści pałki. – Chyba pan nie myśli, że po zabiciu człowieka można ot tak sobie…? Naprawdę przyda się badanie krwi. Ktoś tu mocno bredzi.
Kiernacki dopiął ostatni guzik i powiódł po twarzach chłodnym spojrzeniem.
– Jesteśmy członkami grupy odpowiedzialnej za eliminację Drzymalskiego – powiedział zupełnie innym głosem. – Słyszał pan o nim, mam nadzieję. – Policjant próbował otworzyć usta. – Mam w dupie policję z Ustrzyk, Leska i całej Małopolski, więc jeśli nadal będziecie zawracać mi głowę formalnościami, po prostu zadzwonię do ministra Ziętarskiego i powiem, że województwu na gwałt potrzebny jest nowy komendant.
Mierzyli się wzrokiem parę sekund. Policjant był bardziej zaskoczony niż przestraszony.
– Kolega jest zdenerwowany – powiedziała cicho Iza. – Ten facet omal nas nie wykończył. – Przerwała na chwilę. – Ale co fakt, to fakt. Warszawa mocno na nas liczy i nie będzie zachwycona, jeśli wpakujecie nas do aresztu. Proszę się skontaktować z Leskiem. Wiedzą, kim jesteśmy.
Sierżant podumał chwilę z grobową miną, mruknął: „zostań”, i wyszedł z sali. Iza pokręciła się trochę, pogapiła w okno, a potem, wyraźnie niepewna, co powinna zrobić, ruszyła jego śladem. Nie zawędrowała daleko. Młodszy z policjantów zastąpił jej drogę.
– To „zostań” było do ciebie – poinformował ją niewinnym tonem Kiernacki. – Które to piętro? Pierwsze? No, ale wysokie, a mnie właśnie zszyli brzuch, żeby kiszki nie wylatywały. Więc może pan popilnować z korytarza – uśmiechnął się do posterunkowego. – Czas nagli, Drzymalski szaleje. Mamy do obgadania z panią porucznik parę spraw, zahaczających o tajemnicę państwową. Lepiej nie słuchać. Bez obawy, nie ucieknę.
Ku wyraźnemu zdziwieniu dziewczyny, policjant po prostu odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Kiernacki wymownie klepnął obrzeże łóżka. Zawahała się, ale podeszła. Usiadła tuż obok jego biodra, oddzielona jedynie grubością powleczonego koca. Milczeli jakiś czas.
– Uprzedziłaś Dopierałę? – zdobył się w końcu na uśmiech. Przytaknęła. – W powietrze nie wyleciał? Zuch dziewczyna. Dobrze, że od razu pobiegłaś. Też bym cię zostawił. Saperów wezwaliście?
– To już on sam. – Poruszyła się, szukając wygodniejszej pozycji. Pistolet rudego uwierał ją w bok. – Chciałam być jak najszybciej tutaj. To… nie wyglądało za dobrze.
Dopiero teraz spojrzała mu w oczy, dodając uśmiech typu „wiesz, jak to jest”.
– Kondycja nie ta – powiedział, nie odwracając wzroku. – Zrobiłem za duży dług tlenowy, no i ścięło mnie. Ale nie umrę w trakcie spełniania patriotycznego obowiązku. Serce mi nie pękło i nie zamierza.
Przyglądała mu się z powagą, a potem zaskoczyła kpiącym uśmiechem.
– Szkoda – powiedziała. – Już myślałam, że je komuś wreszcie złamałam.
– Pod kołem eksplodowała spłonka – zmienił temat, trochę zmieszany jej słowami. – Zobaczyłem, że mamy kapcia, chciałem się przyjrzeć, no i znalazłem bombę. Trochę wcześniej zauważyłem kogoś podobnego do ciebie, więc…
– Dzięki – powiedziała miękko.
– Chciałem tylko powiedzieć, że to było… racjonalne. – Czuł, że się trochę ośmiesza, brnąc w wyjaśnienia, ale nie potrafił przerwać. – Nie myśl, że… Po prostu facet nie próbował zabierać ładunku ani zakładać drugiego zapalnika. To chyba to psisko w samochodzie obok… Mnie też kudłacz na śmierć wystraszył. Rudemu musiała drgnąć ręka, spłonka odpaliła, a drugiej pewnie nie miał. Albo przestraszył się hałasu. Więc zrezygnował z załatwienia nas wszystkich hurtem. Ale ładunek zostawił. To mogło oznaczać tylko jedno: że zdecydował się jakoś inaczej, pewnie z pistoletu… No i już wtedy, a nie kiedyś później. Gdyby to odłożył, zabrałby ładunek spod samochodu.
– Szybko myślisz – uśmiechnęła się dziwnie.
– Gdybym umiał szybko myśleć, goniłbym was samochodem. Bomba nie miała prawa wybuchnąć. Najśmieszniejsze, że już wtedy o tym wiedziałem. To było wyjściowe założenie. Zero szans na wielkie bum, więc trzeba po kolei, z pistoletu, może nożem… Kretyn ze mnie.
– Kretyn – zgodziła się. – Trzeba mieć nie po kolei w głowie. Gołe ręce na pistolet, w otwartym terenie? Wolno spytać, jak zamierzałeś sobie z nim poradzić?
– Widziałaś – wzruszył ramionami.
– No. Dwóch partaczy. Gdyby wyjął broń albo tylko odpiął kaburę…
– O co ci chodzi? – zapytał zdziwiony.
– O nic – wymruczała. – Próbuję zrozumieć… Nie myślałam, że możesz zrobić coś takiego.
Poderwała się z łóżka, podeszła do okna.
– Ty też mnie zaskoczyłaś – sięgnął pod poduszkę, wyjął zmięty, mocno wilgotny i poplamiony krwią biustonosz kremowej barwy. – Ładną mi wyrobiłaś opinię wśród łapiduchów. Patrzą teraz na mnie jak na kompletnie chorego fetyszystę.
Zerknęła spode łba. Na jej ustach drżał zakłopotany, ale też rozbawiony uśmieszek.
– Na drugi raz rób harakiri z chustką w kieszeni – rzuciła wyzywająco. – Albo nie mdlej jak baba. Niby czym cię miałam…? To wyglądało nieciekawie. Gdybym pognała do telefonu, a ty byś się wykrwawił, toby mnie Zagroda powiesił.
– Wiem – odparł z powagą.
– Oddasz? – zapytała.
– Miałbym pamiątkę. Powiesiłbym sobie obok głowy Drzymalskiego.
– Kącik koszmarów sennych?
– Bez przesady. Twój mąż ma niezły gust. O ile on kupował.
– Wiem, że masz na głowie sprawy wagi państwowej. Ale jak na detektywa jesteś trochę denny. Jest takie małe, żółte kółko, obrączka się nazywa. Nosi się na palcu. Jak ktoś go nie ma, to znaczy, że sam sobie kupuje staniki.
– Sam?
– Wiem: w tym wieku powinnam cerować męskie skarpety i popychać wózek. Ale nie robię tego i przesadne udawanie, że cię to dziwi… – i z uśmiechem dodała: – Kiedy w końcu jakiś facet na mnie poleciał, to go przebiłeś kołkiem jak jakiegoś wampira.
– Myślałem, że nie nosisz obrączki ze względów zawodowych.
– Niby jakich? Nie jestem chirurgiem.
Nie był pewien, czy w jej głosie pojawiła się faktycznie nutka czujności.
– Taki wojskowy psycholog ma chyba łatwiejsze życie, kiedy sprawia wrażenie osoby do wzięcia.
– Prostak. Myślisz, że zjednuję sobie żołnierzy, robiąc striptiz?
– Dwudziestoletnim facetom tylko jedno w głowie. Jako psycholog powinnaś wiedzieć.
– Dyletant – parsknęła z pogardą. – Gdybyś przeczytał w życiu coś poza regulaminem musztry, tobyś wiedział, że jest jeszcze wóda i fajki. A na kobietach też się nie znasz. Twoja dziewczyna…
Dał jej czas na dokończenie. Nie skorzystała.
– Nie mam nikogo – powiedział spokojnie. – Przecież wiesz.
– Ubierz się – mruknęła. – Poczekam na korytarzu.
Rozdział 17
Adamek opadł na fotel po drugiej stronie, niedbale rzucił na biurko niebieski telefon komórkowy.
– Co, rezygnacja? – Woskowicz odłożył długopis. – Nie ma lekko. Z tej branży odchodzi się tam – wskazał sufit. – Za dużo wiesz.
– To nie mój. – Adamek rzadko się uśmiechał, nawet gdy należało pozytywnie zareagować na dowcipy szefa. – Drzymalskiego.
Dopiero teraz pułkownik przyjrzał się aparatowi. Wyglądał mało poważnie jak na męski rekwizyt, był nowy i wychodziły z niego dwa niepozorne kabelki ze złączkami.
– Skąd to wziąłeś? – Nie dał Adamkowi odpowiedzieć. – Ten myśliwy…? Miał go przy sobie?
– Nie. – Brak poczucia humoru asystent kapitan nadrabiał lakoniczną rzeczowością. – Jest czysty, żadnych niejasnych powiązań. Wypadek i tyle. Kiedyś zastrzelił chłopu psa, bo mu się z łanią pomylił. Strzelił raz, ale to się da poprawić. Mamy sztucer, łuskę, naboje. Ciało zresztą też. Nie był pijany, ale może być.
– Nie ma potrzeby.
– To żaden problem. Doktor…
– Nie my daliśmy plamę, ale policja. Spokojnie, Adaś. Nikt nie wymaga od nas tuszowania sprawy.
– Góra też nie? – Adamek nie dziwił się, po prostu pytał.
– Góra pewnie wolałaby pijanego sprzymierzeńca Drzymalskiego. Ale niech sami wypuszczają w świat takie sugestie. Od kiedy zrobiłeś się taki lewicowy, Adaś? – Woskowicz wrócił spojrzeniem do telefonu. – To skąd to masz?
– Z pociągu. – Pułkownik uniósł brwi. – Daliśmy ostro dupy. Nie warto było czesać Borów. Pociągiem jechał telefon, nie Drzymalski. Dokładniej: składanka takich dwóch. Schował je pod sufitem, zadzwonił na jeden, a drugi, połączony tymi kabelkami, wybierał numer do radia i dawał się namierzać.
– O kurwa…
– Są na kartę, więc nigdzie nierejestrowane. Ślepy zaułek. Aparat z abonamentem można mieć już za złotówkę. Ten jest za trzy stówy, za to nie sposób dojść, kto kupował. No, ale kto kupował, to akurat wiemy.
Woskowicz gryzł przez chwilę długopis. Potem uśmiechnął się pod nosem i pokręcił lekko głową.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка: